Huzik Władysław – Ukradzione twarze 84/2023

  • Autor: Huzik Władysław
  • Tytuł: Ukradzione twarze
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1985
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Mariusz Młyński

Szukając informacji o tej książce wpisałem do wyszukiwarki nazwisko jej autora i w odpowiedzi wyskoczyło mi kilka recenzji w których pojawił się zwrot „antykwariat pana Huzika” – i rzeczywiście, Wikipedia podaje, że prowadził on największy antykwariat w Warszawie. Podaje też ona inne, niezbyt chlubne, fakty z jego życia; można tam też wyczytać, że w jego bibliografii znajduje się jeden kryminał wydany w Klubie Srebrnego Klucza.

W wieżowcu przy ulicy Granicznej na osiedlu Za Żelazną Bramą w Warszawie zostają odkryte zwłoki rozwiedzionego architekta Jarosława Skotnickiego, kierownika wydziału w biurze budowlanym „Budoprojekt”; sekcja zwłok wykazuje, że denat został uderzony w głowę ciężkim przedmiotem. Na sąsiadach Skotnicki nie robił większego wrażenia i był typem samotnika pochłoniętego pracą zawodową; z mieszkania zaś nie znikają kosztowności ani pieniądze, sprzed bloku jednak znika jego samochód. Śledztwo prowadzi mieszkający od niedawna w tym wieżowcu porucznik Andrzej Warycha; w dochodzeniu nie pomagają ani sąsiedzi ani pracownicy biura ani narzeczona Skotnickiego ani bezdomny pan Czesio ani aktualny mąż byłej żony denata. Sprawę dodatkowo komplikuje to, że dzień po morderstwie pewien aktor kupuje na giełdzie samochód bezpośrednio od denata; wkrótce też zamordowane zostają kolejne osoby.

Niestety, niewiele dobrego jestem w stanie powiedzieć o tej książce; jest ona tak przaśna i nijaka jak czasy w jakich powstała. Powieść jest pozbawiona jakiegoś większego napięcia, akcja toczy się ślamazarnie, a wyjaśnienie całej intrygi jest tak rozpaczliwie naiwne, że wygląda tak, jakby było wymyślone na poczekaniu. Jedyne, co dobre, to umiejętnie oddany nastrój schyłkowego PRL-u: wszechobecny marazm, powszechne zobojętnienie i lejący się strumieniami alkohol; jest też kilka intrygujących opisów warszawskiego mrowiskowca, które jednak toną w pospolitej nudzie i bylejakości. Tej książce po prostu brakuje pazura, jakichś naprawdę barwnych postaci, frapujących dialogów, czegoś, co sprawiłoby, żeby została ona w głowie choć na chwilę – a tymczasem brakuje tu najzwyklejszego napięcia: mamy cztery trupy, a nie wiąże się to z jakąś lokalną psychozą czy histerią. I najciekawsze jest to, że ewidentną inspiracją dla tej powieści jest „Utracona cześć Katarzyny Blum” Heinricha Bölla – w pewnym momencie jeden z bohaterów nawet ją cytuje. I aż dziw bierze, że została ona w 1988 roku dwukrotnie przetłumaczona: w NRD została wydana pod tytułem „Gestohlene Gesichter”, a w Czechosłowacji jako „Ukradené tváře”.