- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Kukułka bez zegara
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07 (numer 79)
- Rok wydania: 1975
- Recenzent: Iza Desperak
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Kukułka bez zegara
Wydaje mi się, że z tym zeszytem miałam do czynienia wówczas, gdy pojawił się w lokalnym kiosku, o ile nie jest to fałszywe wspomnienie, musiałabym mieć wówczas 10 lat i to ta lektura mogła ukształtować moje późniejsze czytelnicze gusta. Mogłam też trafić na nią parę lat później, na zawsze jednak tytułowa kukułka bez zegara kojarzy mi się z atmosferą grozy i tajemniczości, oraz serialem „Rewolwer i melonik” emitowanym nieco później chyba w polskiej telewizji.
I w serialu, i w „Kukułce…” w końcu okazywało się na szczęście, że to, co przeraża swą niesamowitością, i jest całkowicie niewyobrażalne, a jednak się zdarza, daje się wyjaśnić w racjonalnych kategoriach, aczkolwiek najczęściej jest dziełem jakiegoś wyjątkowo wyrafinowanego złoczyńcy.
Tak się dzieje i tutaj. Wracając do tego opowiadania czy mikropowieści, już od początku podejrzewam bardziej niż pamiętam, że z widmem zmarłego męża, odwiedzającym regularnie wdowę, musi być coś nie tak. Autorstwo Zeydlera-Zborowskiego sprawia zaś, że czyta się całą historię o niebo lepiej niż większość Ew…, autor ten miał już wówczas za sobą kilkanaście wydanych kryminałów (także pod pseudonimem Emil Zorr), stworzenie postaci majora Downara i pięć opublikowanych w serii „Ewa wzywa 07…” zeszytów, ten jest szósty.
Jak w większości utworów z majorem Downarem w roli głównej, śledztwo zaczyna się, gdy ktoś z grona jego znajomych, zmagających się z jakaś tajemniczą historią, zamiast pogotowia milicji wykręca jego numer i prosi o pomoc. Zanim na scenie pojawi się sam Downar, pojawia się zazwyczaj sama zagadka, oraz jej aktorzy. Ich portret przedstawiony jest tu genialnie, naturalnie, bez typowej dla propagujących mniej subtelnie autorów wielkość Milicji Obywatelskiej posągowości. Oto żona czeka z kolacją na męża, ten zaś się spóźnia, bo wieczór zaczął od wódeczki z kolegami, do tego jeszcze wpada sąsiadka. I już na pierwszej stronie mamy zarysowaną całą zagadkę, choć oczywiście nie poznalibyśmy jej rozwiązania, ani nie odgadlibyśmy samodzielnie, gdyby nie Downar. „Kukułka…” mogłaby być też świetnym scenariuszem „Kobry”, której Zeydler-Zborowski był współtwórcą, czy późniejszej ekranizacji w serii przygód porucznika Borewicza, bez wątpienia inspirowanych postacią niezłomnego, szlachetnego, budzącego zaufanie i bez wątpienia „swojego” w inteligenckich kręgach ówczesnej warszawki. Niestety, tekst pozostał jedynie na papierze, więc czytelniczki i czytelnicy mogą sobie jedynie wyobrazić widmo zmarłego męża zasiadającego co wieczór na fotelu na wprost wdowy, i spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, komu, w jakim celu, i za pomocą jakich środków oraz wspólników ta mistyfikacja była potrzebna. Lub cofnąć się do pierwszej strony i poszukać tam podpowiedzi.