- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Almiritis piją słoną wodę
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Z jamnikiem
- Rok wydania: 1978
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Major Downar późno pochyla się nad zwłokami czyli powabna Aneta i gąszcz absztyfikantów
Późne książki nieocenionego Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego uosabiają dezercję z typowego kryminału i wekslują zdecydowanie w kierunku…turystyki. Z całą pewnością autor był świadom, że PRL chylił się ku upadkowi dawała temu wyraz – na przykład w powieści „Almiritis piją słoną wodę”.
Major Downar wydaje się tu bohaterem zdecydowanie drugoplanowym. Dość powiedzieć, że pojawia się dopiero w drugiej części powieści. Utwór bowiem został podzielony na partie – grecką, gdzie poznajemy główne postaci dramatu – oraz warszawską, gdzie następuje morderstwo, wejście Downara i rozwiązanie.
Nic dziwnego, że marginalizowanie Downara doprowadziło do tego, że do dopiero dziś powstaje pierwsza recenzja z tej książki Zeydlera-Zborowskiego, podczas gdy wszystkie inne mamy już dawno na wylot przetrzepane i to niejednokrotnie po wielokroć
Można oczywiście narzekać, że „Almiritis” to książka zdecydowanie słabsza niż główne dokonania autora. Dzieje się podobnie, jak w nieco wcześniejszym tytule – „Major Downar przechodzi na emeryturę” (1978). Słusznie podnosiła w swej recenzji Klubowiczka Marzena Pustułka, że jest to powieść bardziej turystyczno-krajoznawcza, pod pozorem kryminału. Tam z kolei akcja rozgrywała się w dużej mierze we Włoszech. Zwróćmy jednak uwagę na fakt, że mogło autorowi chodzić świadomie o podsunięcie zgłodniałemu czytelnikowi nieco egzotyki, słonecznego ciepła, lekkości południowego wiatru i innych duperel. Wszak zwykle marzeniem bohaterów kryminałów milicyjnych były wczasy na Węgrzech, w Bułgarii, a szczytem marzeń była Jugosławia. A, że wątek kryminalny wówczas schodził na nieco dalszy plan? Trudno, coś za coś.
Wróćmy do „Almitiris” (neologizm autora – „To takie dziwne drzewa, które rosną na Krecie. Żywią się słoną wodą”). Akcja rozpoczyna się od upojnej nocy w okolicach Krety. Marco (sic!) – jak się rychło okazuje, Marek Sosnowski przebywa tu chwilowo w objęciach Anety. Ten świeżo upieczony biedny historyk sztuki zadurza się potrzebnie, bo Aneta to ma i męża i kochanka, a Marka to tak bardziej jednorazowo potraktowała, choć ma pewien sentyment do chłopca. No, ale sentyment, czy nawet pobieżny seks, a gorące uczucie i dodajmy długotrwałe, to przecież dwie bardzo odległe od siebie sprawy. I nie zamglimy ich płytkim spotkaniem w takt brzęczących kieliszków koniaku (ach ten Zeydler-Zborowski), słonych paluszków, oliwek i fety. Intryga sensacyjna zaczyna się od tego, że Marek zapodział gdzieś paszport. Jak to możliwe? Można było zgubić gacie, ale nie paszport. Polak bez paszportu to gorzej niż Polak bez gaci. Nic to. Paszport się szybko znajduje, a wraz z nim 2 tys. dolarów. Naiwny Marek upiera się przy swoim i rzuca do Anety: „Zabiorę cię do Polski, zostaniesz moją żoną”. Zupełnie nie rozumie, że w Polsce biednie i chłodno na ogół.
Poznajemy kolejne postacie przyszłego dramatu – Marię, Henryka, Jorgosa, Nikosa, Alika, Daszewicza i niejakiego Williama Hawkinsa. Wszyscy są ze sobą powiązani albo niejasnymi relacjami biznesowymi, albo intymnymi. Jak to zwykle u Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego. Czas upływa na kolejnych koktajlach, koniakach, whisky i winie z Trapsano. Tak wśród almiritisów i wina upływa nam 2/3 lektury, gdy docieramy do strony 120, gdzie nagle major Downar przyklęka przy…zwłokach Anety. Ocenił, że była to ładna kobieta, nawet się wzruszył, co uznał za objaw starzenia się i że czas na emeryturę (no, ale od tej książki to jeszcze 6 lat upłynie wspiera Downara porucznik Olszewski. Milicjanci, jakże by inaczej – szlajają się po Bristolach, Europejskich i Grandach. To dla zagranicznych turystów oczywiście. A dla nas? O proszę: „Kiedy dojeżdżali do Sadów Żoliborskich, Olszewski powiedział: Piękna dzielnica, aż chciałbym tu mieszkać. – Ja także chętne bym się tu przeprowadził – uśmiechnął się Downar – Ta Koszykowa zrobiła się teraz parszywa. Kiedyś tam byl spokój, ale po przeprowadzeniu Trasy…”.
Żeby zachęcić przyszłych Czytelników do lektury zdradzę, że będzie jeszcze kolejeny trup. Cóż, cała intryga „Almiritisu” jest tak chaotyczna i pełna absurdów, niczym ustawa o rachunkowości. To 200 procent Zborowskiego w Zborowskim. Ale przecież nie dla logicznej konsekwencji sięgamy po kolejne dzieła twórcy postaci majora Downara.
Poza tym, czy Zborowski jest gorszy od Agathy Christie, Raymonda Chandlera, Alistaira MacLeana lub Jerzego Edieya? W żadnym wypadku. Wszyscy ci autorzy reprezentują serię z Jamnikiem za rok 1978. Stoją w jednym szeregu na półce każdego szanującego się amatora dobrych kryminałów. Niestety w roku tym używano bardzo kiepskiego kleju i każdy egzemplarz „Almirtisu”, który miałem w ręku, rozpadał się natychmiast po otworzeniu. Oczywiście mam w swoich zbiorach jeden w dobrym stanie. Nie pozwalam go nikomu dotykać