- Autor: Wołowski Jacek
- Tytuł: Walther 45771
- Wydawnictwo: CM
- Seria: Najlepsze kryminały PRL
- Podseria: Lata 50
- Rok wydania: 2017
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Robert Żebrowski
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
„Psia służba milicjanta”
Jacek Wołowski to jeden z najbardziej lubianych przeze mnie autorów powieści milicyjnych. Recenzowana powieść po raz pierwszy została wydany w roku 1956 w tzw. „Serii Przedlabiryntowej”. Ja posiadam wydanie z „CM” z roku 2017, które liczy 122 strony. I tu już pojawia się problem: w pierwszym wydaniu w tytule mamy „Walter”, a w drugim – „Walther”. Jednak bez żadnych wątpliwości prawidłowa jest ta druga nazwa (przy słowach „Wehrwolf” i „Werwolf” można już dyskutować).
Akcja toczy się w Krakowie, nie wcześniej niż w roku 1951 (w „obiegu” jest już samochód „Warszawa”).
Powszechnie szanowany Jan Żurkiewicz z Krakowa był mocno zaangażowany społecznie: zasiadał w kolegium orzekającym Miejskiej Rady Narodowej, był członkiem Ligi Przyjaciół Żołnierza i miał miejsce we władzach Związku Motorowego. Pensję pobierał jako intendent Polskiego Czerwonego Krzyża. Chodziły też pogłoski, że współpracował z UB. A poza tym wszystkim był mordercą i złodziejem. Zabił siostry – Jadwigę i Krystynę Grębskie, wcześniej Karola Grębskiego (męża Jadwigi) i niejakiego Tomskiego (obaj byli handlarzami dewiz), a niedawno usiłował zgładzić handlarza złotem z Warszawy – Łochowskiego (pocisk utkwił mu w głowie, ale nie wyrządzając żadnych większych szkód). Wszystko po to, by przejąć ich ruchome majątki.
Tak więc problemem – przynajmniej dla czytelnika – nie jest, kto zabił i dlaczego, ale gdzie są ciała i jak mu to udowodnić. W śledztwo (początkowo w sprawie tylko zaginięcia sióstr) zaangażowany był sam Komendant Wojewódzki z Krakowa, a czynności prowadzili: inspektor oddelegowany z Komendy Głównej Milicji – Zajączek (zainteresowany strzałem do handlarza ze stolicy) oraz miejscowy porucznik Dzięcioł. Żmudne czynności doprowadziły do sukcesu, a głównym dowodem w sprawie był pistolet Walther numer … 4577588.
A teraz ciekawostka: w tekście mówi się o rewolwerze Walther kal. 6,75 mm (choć taka broń w ogóle nie istniała), a na okładkach obu wydań są pistolety: w wydaniu pierwszym – kieszonkowy model 9, kal. 6,35 mm, z roku 1921, a w wydaniu drugim – model PPK/S kal. 6 mm, z roku 1930 (takiego modelu używał James Bond). Zupełny miszmasz. Dodam tylko, że najpopularniejszym „Waltherem” był model P38 kal. 9 mm, z roku 1938.
Ta książka Wołowskiego jest dość przeciętna. Zabrakło mi w niej przede wszystkim tego, co w jego powieściach bardzo mi się podoba, czyli dynamicznych akcji, pościgów, zasadzek, strzelanin. Na szczęście w tej pozycji wyjątkowo żaden milicjant nie padł trupem.
PRL-ogizmy: Hotel Polski (niedaleko Bramy Floriańskiej), oraz papierosy – francuskie Gauloises i polskie Sporty.
Ps. Nawiązując do recenzji tej książki autorstwa Prezesa (oczywiście autorstwa recenzji, a nie książki, no przynajmniej nie tej książki, bo być może nasz Komendant jakiś kryminałek popełnił, choć ze skromności się do tego nie przyznaje i trzyma go gdzieś na dnie szafy, a szkoda) uprzejmie informuję, że serialowy porucznik Columbo miał na imię Frank. Imię to nigdy nie padło, ale w odcinku „Dead weight” (sezon 1, odcinek 3) jest widoczne, gdy pokazuje on swoją odznakę wraz z legitymacją.