Wołowski Jacek – Kryptonim „Proszek do prania” 343/2023

  • Autor: Wołowski Jacek
  • Tytuł: Kryptonim „Proszek do prania”
  • Wydawnictwo: CM
  • Seria: Najlepsze kryminały PRL
  • Podseria: Lata 50
  • Rok wydania: 2017
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Robert Żebrowski

To nie przesłuchanie, a tylko taka życzliwa, przyjacielska rozmowa

Jacka Wołowskiego – jednego z topowych twórców „milicyjniaków” – przedstawiać nie trzeba. Powieść „Kryptonim …” po raz pierwszy została wydany w roku 1959 w „Kluczyku”, w standardowym wówczas nakładzie 30 000 egz. Ja posiadam wydanie z „CM” z roku 2017, które liczy 132 strony.

Akcja toczy się w Krakowie, Szczecinie i Krynicy, w drugiej połowie lat 50.

W pewnym mieszkaniu znaleziono zwłoki kobiety, która „należała do tzw. lepszych sfer towarzystwa Krakowa”. Szybko wytypowano długą listę potencjalnych sprawców. Jedną z nich była Teofila M. – lekarka pediatra (wykształcenie … trzy klasy szkoły powszechnej) – oszustka, szantażystka, morfinistka, posługująca się dziewięcioma nazwiskami. Akta tej sprawy zostały opatrzone kryptonimem „Proszek do prania”.

W trzy miesiące później – w innym krakowskim mieszkaniu – znaleziono zwłoki kierownika pobliskiego sklepu MHD (Miejski Handel Detaliczny). Jedną z osób podejrzanych w tej sprawie była pracownica sklepu Janina, również morfinistka, a do tego kochanka ofiary. Tej sprawie nadano kryptonim „Janina”.

Obie kobiety zostały zatrzymane. Milicjanci zaczęli długie, męczące i nie zbyt wiele przynoszące przesłuchania. Sprawa jednak zaczęła się rozwijać, szczególnie w kwestii handlu morfiną. Któregoś dnia niestety został zastrzelony – działający pod przykrywką – porucznik referent Ignacy Gawrych. Sprawca został zatrzymany na „gorącym uczynku” przez funkcjonariuszy z obserwacji. W grupie przestępczej milicja miała zainstalowaną jeszcze inną wtyczkę. Życie tego funkcjonariusza znalazło się w ogromnym niebezpieczeństwie …

Ta książka Wołowskiego różni się od tych, które do tej pory czytałem, a było ich 11. Po pierwsze: jest dłuższa. Po drugie: milicjanci – poza tym zastrzelonym – nie mają ani imion ani nazwisk. Wymieniani są po stopniach i stanowiskach: Komendant Wojewódzki, Naczelnicy Wydziału III i IV, kapitan, porucznik (z wydziału śledczego) i chorąży (to ci z Krakowa), a także podpułkownik i major (z Warszawy) oraz Zastępca Komendanta (z Krynicy). Po trzecie: inny styl pisania („Dzień drugi, godzina 4.00 rano …, dzień drugi, godzina 18.00 …”, itd. albo odnośnie jednego (tylko jednego) przesłuchania: „Pytanie: … Odpowiedź … , Pytanie: …. , Odpowiedź: …”, i tak trzy strony). Są natomiast dwa „fajerwerki” (pościg i zasadzka), ze stosowania których, autor słynął.

W pewnym momencie trochę się pogubiłem odnośnie fabuły, ale na szczęście w którymś momencie (ale nie na końcu) Wołowski zrobił krótkie podsumowanie zdarzeń (czyżby sam się zorientował, że za bardzo namieszał?) i trochę mi to rozjaśniło w głowie. Mimo wszystko w powieści tej za dużo jest naćkane różnych powiązań interpersonalnych i kryminalnych, co nie sprzyja spokojnemu czytaniu. W sumie kryminał jest poniżej średniej oceny książek tego autora.

PRL-ogizmy: papierosy „Giewonty” i „Viola” (o tych drugich papierosach nie czytałem w żadnym kryminale, ba, w ogóle o nich nie słyszałem).