Wołowski Jacek – Walter nr 45771 – Pierwsza seta 91

  • Autor: Wołowski Jacek
  • Tytuł: Walter nr 45771
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Przedlabiryntowa
  • Rok wydania: 1956
  • Nakład: 30000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego

Żurkiewicz, Zajączek i Columbo
albo
Mąka i dolary

„Walter nr 45771”  to bardzo wdzięczny tytuł jak na powieść milicyjną . Zważywszy rok wydania – 1956, mamy z całą pewnością do czynienia ze wzorcem (czytaj: archetypem) wykorzystywanym potem, bardzo chętnie przez wielu autorów. Wystarczy wspomnieć tylko „Tajemnica polisy 1111” Elżbiety Jaroszyńskiej, „Wagon pocztowy GM 38552” Jerzego Edigeya  czy też „Alicję nr 3” Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego.  Nie zdarzyło się natomiast, żeby tytułem był numer buta , stanika czy też rozmiar kąpielówek. A szkoda. Swoją drogą warto prześledzić wszystkie tytuły numerowe i ich etymologię. To już jednak temat na osobny tekścik, który być może kiedyś popełnię.

W wielu innych pozycjach numery może nie są aż tak hołubione przez autorów, żeby wywindować je na piedestał tytułów. Nie zmienia to jednak faktu, że pełnią funkcję istotną wiążącą wszystkie nitki (patrz: „Dwa włosy blond” Anny Kłodzińskiej) śledztwa.  Tam z kolei mamy do czynienia w pistoletem marki Sauer-Sohn nr 2819. To właśnie z  tej broni tej pada śmiertelny strzał (bliższe szczegóły w następnej recenzji).

Nowością w powieści Jacka Wołowskiego, poza prekursorskim tytułem, jest także osadzenie akcji w Krakowie oraz , co niezmiernie rzadkie, wprowadzenie monologu wewnętrznego przestępcy.

Bohaterem negatywnym jest niejaki Jan Żurkiewicz . Poznajemy go już na samym początku książki. Nasze podejrzenie wzbudza już sam fakt, że Żurkiewicz jest rozwodnikiem zamieszkującym w jednym mieszkaniu ze swoją byłą małżonką i jej obecnym przyjacielem. Mają wspólną używalność kuchni i łazienki.

Krytycznego dnia odwiedza Żurkiewicza sąsiadka. Od razu widać, że to jakaś podejrzanej konduity kobieta. „W drzwiach stała młoda przystojna dziewczyna w futrze i eleganckich botach na nogach”.  Nie dziwi nas zupełnie, że to właśnie ta kobieta kilka stron dalej przynosi na przechowanie do Żurkiewicza ”Trzy tysiące dolarów schowanych w woreczku z mąką, pięć tysięcy funtów w doniczce od kwiatów. Sześćdziesiąt złotych zegarków Doxa, które onegdaj siostra kupiła i ukryła w worku z brudną bielizną”.  Krystyna zresztą zdecydowała się zaufać Żurkiewiczowi, gdyż podejrzewała, że pracuje w …UB.

Lecimy dalej milicyjnym tropem, ale zwróćmy uwagę na godne Chandlera zdanie „Przyjacielskim ruchem położył jej dłoń na ramieniu, a potem odwróciwszy  się nagle, podszedł do okna i jął patrzeć na zalaną słońcem ulicę”. Po prawdzie chandlerowska jest tu tylko końcówka zdania, ale dobre i to.

Żurkiewicz usiłuje zmylić stróżów prawa oddając się opętańczo działalności społecznej i pracy. „O piętnastej musiał przewodniczyć na posiedzeniu kolegium orzekającego miejskiej rady narodowej, potem zebranie w Lidze Przyjaciół Żołnierza, jakaś konferencja PCK i o dwudziestej drugiej – po Krzysię”.  Tak to przebiegła kolejność działań kryjącego się pod pozorami wzorowej uczciwości przestępcy.  Nie dziwimy się więc, że ta dwulicowa kreatura zabija Krystynę ze wspomnianego Waltera. Wcześniej zresztą jej siostrę, a ciała betonuje w garażu.

Oryginalną cechą tej powieści jest właśnie skupienie uwagi autora na osobie przestępcy. Większej niż na organach ścigania. Ta cecha zniknie wraz z rozwojem gatunku w następnych latach.

Kraków poznajemy słabo. Nad wyraz słabo. Właściwie tylko poprzez mieszkanie Żurkiwiecza i jego wspomniany już garaż oraz mordownię ukrytą gdzieś w czeluściach ul. Floriańskiej. Złażą się tu chyba sami przestępcy umawiający się na kolejne wyczyny. „Żurkiewicz znał osobiście lub ze słyszenia większość obecnych. Wiedział, że ten starszy tęgi, z kwadratową niemal szczęką (…) to taka sobie mała rybka żyjąca z pośrednictwa. (…) Chuderlawy młodzieniec o nerwowych ruchach, który przy sąsiednim stoliku żywo gestykulując upierścienioną ręką żywo klarował coś nienagannie ubranemu brunetowi w średnim wieku – to jeden z najsprytniejszych dewiziarzy Krakowa. Staruszka, obwieszona jak choinka biżuterią a siedząca przy stoliku koło bufetu i szepcząca coś młodemu, wypomadowanemu dryblasowi – to znów specjalistka od narkotyków.”

Jak więc widzimy pełno tu ohydnych kreatur, nie dość że z samego opisu odrażających, to jeszcze w różnych precjozach, co dodatkowo utwierdza nas w tym, ze muszą to być przestępcy.

Przeciwnikiem Żurkiewicza jest Inspektor Komendy Głównej Milicji Zajączek. Typ spokojny i metodyczny o usposobieniu pełnym łagodności. Jeden z wielu bezimiennych bohaterów zasilających szeregi organów ścigania. Bezimienny, gdyż nigdzie nie pada jego imię. Znaczy to mniej więcej tyle – zdaje się mówić narrator – że nie liczy się inspektor Zajączek, ile zadanie które ma wykonać. Wykonać dla dobra nas wszystkich. Dla społeczeństwa.  Brak imienia, może to zbyt dalekie porównanie, upodabnia Zajączka do porucznika Colombo. Jego imienia też przecież nie znamy. Nie śmiałbym porównywać tych dwóch tak skrajnie różnych postaci, gdyby nie drugie, bardziej istotne podobieństwo. Mianowicie obaj mają… żony. W tym też nie ma nic dziwnego (może ewentualnie dziwić u polskiego milicjanta, który żyje przecież wyłącznie pracą), gdyby nie to, że o żonie wspomina się w obu wypadkach jedynie zupełnie mimochodem, bąknięciem. Jednym, jedynym zdaniem. Tak jest w każdym odcinku Colombo. Tak jest i w „Walterze”. Nieuważny czytelnik mógłby przeoczyć to zdanie ukryte w gąszczu innych, ale nie recenzent klubowy. Proszę bardzo, na stronie 56 w drugim wierszu od góry czytamy: „mimo częstych uwag żony, zawsze czesał się w marynarce”. Taki już był ten Zajączek.

Ostatnią genialną cecha powieści Wołowskiego, na którą pragnę zwrócić uwagę jest ujawnienie mordercy w połowie lektury. Czytelnik myśli, że zaraz nastąpi jakiś zwrot akcji, nagły zwód, zaskakujący podwójny nelson, że autor podprowadził czytelnika pod pozorne rozwiązanie zagadki, podsunął jakiś mylny trop, ale nic z tych rzeczy. To czego dowiedzieliśmy się w połowie wiemy już do końca. Nasza wiedza się nie zmienia. Ona się jedynie umacnia. I chyba o to chodziło. To było genialne posunięcie.