- Autor: Szczepkowska Malwina
- Tytuł: Trzeciej na imię śmierć
- Wydawnictwo: Wydawnictwie Poznańskie
- Rok wydania: 1971
- Nakład: 40000
- Recenzent: Igor Wojciechowski
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
Powieść Malwiny Szczepkowskiej „Trzeciej na imię śmierć” została wydana w wydawnictwie poznańskim w 1971 roku, do druku natomiast skierowana w 1969 roku, nakład wynosił 40 000 tysięcy egzemplarzy.
Akcja powieści pod tym osobliwym tytułem dzieje się nad morzem Bałtyckim w sennym miasteczku a konkretnie w owianym tajemnicą instytucie badawczym, który prowadzi profesor, alkoholik, o dziwo alkoholik ze świadomego wyboru wraz z samotnymi, pragnącymi miłości kobietami. W książce oczywiście występuje też do niczego nie potrzebny ogrodnik, który wiadomo, że będzie jako pierwszy podejrzany. Cóż, zna się już trochę te kryminały.
Pod koniec września do ośrodka badawczego przybywa dziennikarz o egzotycznym imieniu Raul, który przeżyje tam dwie przygody życia, kryminalną i miłosną. Zakocha się ze wzajemnością w pięknej Helenie i odnowi znajomość ze wzorowym kolegą ze studiów, który tak wspaniale się uczył, że zasilił swoją nieprzeciętną inteligencją szeregi milicji i w służbie narodu dorobił się stopnia kapitana. Oficer błyszczy intelektem, zna się niemal na wszystkim, olśniewa swoją aparycją i oczywiście co najważniejsze prowadzi śledztwo w sprawie o zabójstwo pewnego profesora (nie alkoholika), który najpierw zniknął a potem powrócił już cieleśnie nadgnity czyli jako trip. Niestety pod czas śledztwa wzorowy oficer już nie jest taki błyskotliwy i naprawdę musi mieć mnóstwo podpowiedzi by się czegokolwiek domyślić.
W zagadkowym instytucie każdej nocy dzieją się różne tajemnicze rzeczy, które tworzą niepowtarzalny klimat trochę jakby z horroru, trochę z przedwojennego romansu. A w tym czasie obleśny profesor pije, robi burdy, bełkocze i obraża ludzi, aż w końcu prawie wyznaje miłość butelce wódki. Fakt jest to bardzo zaskakująca postać, nie da się jej lubić. I można wyciągnąć mylne wnioski, że naukowiec alkoholik w tamtych czasach to niemal normalne zjawisko.
Historia zawarta w książce jak na rasową powieść milicyjną przystało prowadzi w przeszłość, aż do II wojny światowej. Zbrodnie, Powstanie Warszawskie, zemsta. Dzieje się w tej książce dużo, można zaryzykować, że jest to powieść obyczajowa z mocno zarysowanym wątkiem kryminalnym. Tajemnica bowiem towarzyszy nam od samego początku i jest umiejętnie rozbudowywana. Całość jest napisana z werwą i bardzo ładnym polskim językiem wszak Malwina Szczepkowska była polonistką. Napisała kilka bardzo dobrych powieści i słuchowisk kryminalnych. Była również teatrolożką i reżyserką a na początku lat pięćdziesiątych stała na czele gdańskiego oddziału Związku Literatów Polskich, który sama współtworzyła.
Trzeba przyznać, że oprócz gruntownego wykształcenia posiadała bez wątpienia talent pisarski i myślę, że niesłusznie jest zapomniana. Ponadto wymyślone przez nią intrygi kryminalne trzymają wysoki poziom. W jej powieściach dużo się dzieje, bohaterowie oraz miejsca zdarzeń są dokładnie, wręcz szczegółowo opisane, co dla czytaczy współczesnej powieści kryminalnej (tej przepisywanej od skandynawskich autorów i dopasowywanych do polskich realiów) może być drażniące. Ale tak się pisało i bardzo dobrze. Mamy tu pełny język polski, a nie opisy typu np. Kościół stał na wzgórzu. I tyle. Czuć w tym kryminale pomimo, że dzieje się w latach 70 przedwojenną kulturalną prozę. Dużo tu przemyśleń bohatera, tajemniczych zdarzeń oraz miłosnych zawirowań. Szczepkowska świetnie opisuje bohaterki, bohaterów, że niemal bez środków psychodelicznych widzimy ich twarze.
I proszę sobie teraz porównać pisanie Władysława Krupki (milicjanta, który chciał być literatem i w pewnym sensie dzięki propagandzie nim został), gdzie występuje brak jakichkolwiek opisów a intryga kryminalna jest tak toporna, że przypomina najgorszy komiks dla dzieci. Rzecz oczywista obydwu autorów dzieli przepaść i wiadomo, że zestawienie tych dwóch postaci boli i wywołuje zgrzytanie zębów, a nawet torsje. Tworów Krupki nigdy nie odważyłbym nazwać powieściami (i nie jestem w tym pierwszy), natomiast co do pani Malwiny to zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jej powieści są trochę ponad typowy kryminał. Proszę zauważyć jaki wówczas istniał dysonans wydawniczy!
Reasumując warto a nawet trzeba znać książki tej pani. Należy też powiedzieć, że na tle lapidarnych kryminałów książki Szczepkowskiej są rozbudowane, dużo w nich obyczajowości, intryg, ciekawych zdarzeń i zagadek z przeszłości. Powieść jest dość obszerna jak na lata 70, gdzie królowały i bardzo słusznie krótkie i rzeczowe kryminały. Dzisiaj mamy zjawisko odwrotne im grubsza książka tym autor książki myśli że napisał lepszą. Szkoda, że już tak pięknie jak pani Malwina nie pisze się obyczajowych kryminałów z całkiem interesującą intrygą. Bezspornie mogę powiedzieć, że powieść Malwiny Szczepkowskiej czyta się naprawdę dobrze, fakt jest w tej powieści dużo opisów ale są one bardzo plastyczne, ciekawe i pisane lekkim piórem, bez zadęcia, zgrzytu, co niestety często w milicyjnych powieściach się zdarzało.
Ciekawostką jest to, że w jednej ze scen bohater kroi plaster chleba i pisarka nie nazywa tego plastra kromką czy kanapką tylko skibą! (typowe poznańskie określenie).
Najwyraźniej autorka znała też powieści milicyjne bo na stronie 118 zostaje przywołana postać kapitana Gleba.
Powieść polecam, czyta się, można przenieść się nad morze i przeżyć tą ciekawą historię kryminalną. Klubowicze warto znać.