Szczepkowska Malwina – Trzeciej na imię śmierć 54/2023

  • Autor: Szczepkowska Malwina
  • Tytuł: Trzeciej na imię śmierć
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
  • Rok wydania: 1971
  • Nakład: 40260
  • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Recenzja Igora Wojciechowskiego

A czwartej – schizofrenia

Malwina Szczepkowska (1909-1977) to autorka kilku kryminałów (m.in. „Dom chorych dusz”, „Tajemnica za każdymi drzwiami”, „Maska profesora Brandla” i „Trzeciej na imię śmierć”), a także licznych spektakli teatralnych i słuchowisk radiowych. Niestety, nie doczekała się jeszcze prezentacji w naszym Klubie, co postaram się po części nadrobić recenzjami dwóch jej książek.

„Trzeciej na imię śmierć” liczy 232 strony, a jej cena okładkowa to 20 zł. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego. Książka wydana została poza jakąkolwiek serią.

Gdzieś na Wybrzeżu, w jakiejś zapadłej dziurze, znajdowała się Państwowa Stacja Doświadczalna Aklimatyzacji Roślin Południowych w Klimacie Nadbałtyckim. Kierował nią profesor Norbert, a pracowali tam: docent Mydlak (od kilku miesięcy będący w delegacji w ZSRR), magister Anna Trzebińska jako pracownik naukowy, jej siostra Marta – jako pracownik administracyjny, praktykantka Helena, ogrodnik Karwański, pokojówki, sprzątaczki, itd. – Beata i Magdalena, a także kucharka. Któregoś wrześniowego dnia (kilkanaście lat po wojnie), przybył tam dziennikarz o imieniu Raul (mimo wszystko Polak), aby napisać reportaż o pracy w stacji. Okazało się, że Norbert i Raul znają się z czasów wojny, profesor przyjaźnił się z rodzicami redaktora, a nie widzieli się już od wielu lat. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nocami w budynku słychać było jakieś krzyki i wycia, wieczorami profesor upijał się, a potem grał na wiolonczeli, natomiast Raulowi skradziono prawie ukończony reportaż. Do tego jeszcze dochodziły opowieści Marty o dziwnych zdarzeniach z czasów wojny.

I tak do strony 116 budowane jest tzw. napięcie poprzez wytwarzanie klimatu tajemniczości, podejrzliwości i zagrożenia. Dopiero na stronie 117 (przypomnę, że książka liczy ich 232) zaczyna się akcja. Do stacji przybyli dwaj milicjanci: umundurowany porucznik i kapitan Marian po cywilnemu – jak się okazało był to kolejny znajomy Raula. Pojawili się w związku z docentem Mydlakiem, który – jak ustalili – nie wyjechał jednak zagranicę i zaginął. W toku wykonywanych czynności nabrali podejrzeń, że Mydlak nawet nie opuścił terenu stacji … Tymczasem zaginął kolejny pracownik profesora Norberta, ale pies nowego ogrodnika – Bukiet – odnalazł go, a tak dokładnie to jego zwłoki. A śmierć nie zebrała jeszcze pełnego żniwa i z kosą, a raczej łopatą, czaiła się na kolejne ofiary.

Autorce bardzo dobrze udało się wytworzyć schizofreniczny klimat i nieźle zamącić czytelnikowi w głowie. Jednak jak dla mnie i klimat, i postacie są zbyt męczące. Dobrze, że przynajmniej obaj oficerowie milicji byli przytomni i nie ulegali sugestiom, pozorom oraz złudzeniom. Jeśli ktoś jest odporny na inne stany świadomości, to jak najbardziej powieść tę może przeczytać.

Z ciekawostek: wspomniany jest detektyw Poirot i kapitan Gleb. PRL-ogizmów nie ma.