Raymond Chandler – Gorący wiatr 363/2023

  • Autor: Raymond Chandler
  • Tytuł: Gorący wiatr
  • Wydawnictwo: Fundacja PMP
  • Rok wydania: b.d.
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

Bolerko, żorżeta i dwa trupy, czyli Filip Marlowe i jego specjalność

Był rok 1938, kiedy Raymond Chandler opublikował opowiadanie „Gorący wiatr”. Miał już za sobą kilka opowieści z gatunku określanego dziś czarnym kryminałem i jako pisarz znajdował się w momencie przełomowym. Za rok ukaże się pierwsza powieść Chandlera „Wieli sen” i to zapewni mu stałe miejsce w literaturze światowej, co zostanie oczywiście wzmocnione pięcioma kolejnymi powieściami. To oczywiście wiemy z perspektywy czasu. Natomiast w momencie publikacji „Gorącego wiatru” styl, język i główny bohater Chandlera to były już kwestie w pełni ukształtowane. Warto jednak zaznaczyć, że detektyw znany nam jako Filip Marlowe pojawił się dopiero w „Wielkim śnie”. Wcześniej były to postacie o różnych nazwiskach, ale posiadały już wszystkie cechy typowo „marlowowskie”. Polski czytelnik w „Gorącym wietrze” styka się z Marlowem, gdyż w anglojęzycznych wznowieniach tych wczesnych opowiadań, które weszły potem do zbioru „Kłopoty to moja specjalność”, wydawcy uznali, że wszędzie będzie Marlowe. To z gruntu marketingowe posunięcie wydaje się także literacko uzasadnione, czego sam Chandler nie kwestionował.

Filip Marlowe siedział sobie w barze niedaleko swego lokum. Poza nim i barmanem był w środku tylko jeszcze pewien podchmielony konsument, który zdawał się lekko przysypiać. Do baru wchodzi mężczyzna i głośno pyta, czy nie widziano tu przypadkiem ładnej szatynki w bolerku i niebieskiej sukience z żorżety. W tym momencie przysypiający pijak nagle podnosi się i strzela do przybysza, kładąc go trupem, po czym szybko oddal z baru. Zdążył jeszcze wykrzyknąć jego imię – Waldo, z czego można wnosić że panów mogła łączyć jakaś relacja. Taki jest początek pełnej impulsywnych posunięć intrygi. Niebawem Marlowe spotyka na klatce schodowej budynku w którym mieszka, kobietę w bolerku i oczywiście wplątuje się w intrygę. Na zachowanie bohaterów ma wpływ tytułowy gorący wiatr nadciągający od strony pustyni. Ten żywioł wydaje się być, na równi z ludźmi, bohaterem narracji. Kobieta w bolerku – Lola Barslay – miała odkupić od Waldo sznur pereł. Szybko okazuje się, że do Waldo miał jeszcze interes mąż Loli. W tym kontekście rychło pojawia się drugi trup. Marlowe wpada w nie lada opały i musi lawirować pod naciskiem policjantów – Copernika i Ybarry. Intryga jest gęsta, spiętrzona, wciągająca i jednocześnie mało prawdopodobna. Świadom tego Raymond Chandlera uspokaja jednak nieco zdumionego czytelnika: „Cholernie dużo w tej sprawie przypadków – powiedział mężczyzna. – To ten gorący wiatr – uśmiechnąłem się. – Wszyscy mają dziś kręćka”. Jednocześnie Chandler wyraźnie daje znać czytelnikowi by nie przywiązywał specjalnej wagi do intrygi – sam przecież twierdził, że naprawdę dobrą powieść kryminalną warto przeczytać nawet wiedząc, że ktoś wyrwał z niej ostatni rozdział. Chandler ma rację, stuprocentową. Liczba fabuł kryminalnych jest ograniczona. O randze dzieła kryminalnego świadczy bardziej bohater, styl, język, wreszcie tło psychologiczno-obyczajowe. Tu zaś Raymond Chandler jest mistrzem od samego początku.

Mąż Loli chce się rozwieść, gdyż ma na podorędziu inną babkę. Tak ją opisuje:

„To emigrantka z Rosji. Poznałem ją w Szanghaju. Jest zupełnie spokojna, ale wygląda na osobę gotową za pięć centów poderżnąć komuś gardło. To właśnie mi się w niej podoba. Wdzięk bez ryzyka”.

Marlowe ma pewną słabość do Loli. Widzi w niej nie tylko urodziwą, ale także intrygującą kobietę. Ich relacje wychodzą nieco poza ton służbowy. Oczywiście Marlowe jest świadom, że nic tego nie będzie i to nie tylko dlatego, że winien się trzymać etyki zawodowej. W istocie bowiem opowieści Chandlera – myślę, że wszystkie – traktują przede wszystkim o samotności i złudzeniach. Marlowe zaczyna samotnie i przepuszczony, niczym przez wyżymaczkę, przez wiele trudnych i ocierających się czasem o śmierć wydarzeń, kończy znowu samotnie. Z kolei pojawiający się w „Gorącym wietrze” motyw pereł to funkcja złudzenia. Filip Marlowe raczej nie ma złudzeń co do kondycji ludzkiej, ale zachował resztki wiary. To czyni go bohaterem tragicznym i tylko ironia oraz dystans do świata mogą go uratować

„Gorący wiatr” ukazał się w po polsku w kilku edycjach zbiorowych (zawsze w tłumaczeniu Michała Ronikiera), ale także samodzielnie, jako książka dwujęzyczna (Wydawnictwo L2L), opatrzona wstępem o życiu i twórczości Raymonda Chandlera. W pięćdziesiątą rocznicę śmierci pisarza (2009) Wydawnictwo C&T wydało „Kłopoty to moja specjalność” jako tom specjalny.

Warto zwrócić uwagę na spektakl teatru telewizji, gdzie Marlowa zagrał świetnie Roman Wilhelmi. Niezłe jest także słuchowisko radiowe – tu Marian Kociniak w roli detektywa. Jest także amerykańska ekranizacja „Gorącego wiatru” (w ramach cyklu, każde opowiadanie realizował inny reżyser). Marlowa zagrał Danny Glover. W ostatniej scenie, gdy bohater spaceruje brzegiem oceanu przysłuchujemy się jego monologi wewnętrznemu: „Kolchenko, dziwne nazwisko, rosyjskie, a może polskie?”. Ki diabeł, myślę sobie, przecież w tekście opowiadania (sprawdzam) nie ma tego polskiego akcentu. Drobne śledztwo i znajdujemy odpowiedź. Reżyserem tego opowiadania jest…Agnieszka Holland.

Z kolei policjant, który w edycji dwujęzycznej „Gorącego wiatru” nosi nazwisko Copernik, we wcześniejszych wydaniach nazywa się Copper. A wszak tłumaczenie mamy, póki co, tylko jedno. Tu potrzeba kolejnego śledztwa.