- Autor: Piecuch Henryk
- Tytuł: Tropem szpiegów
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1988
- Nakład: 150000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
Pod koniec wojny Niemcy wywieźli z jednego z banków w Jeleniej Górze osiem sejfów i ukryli gdzieś w Sudetach; w sześciu należących do jednego z najbogatszych rodów w okolicy znajdowały się kosztowności i dzieła sztuki, a dwa zawierały dokumentację dotyczącą złóż uranu oraz rezultaty niemieckich badań nad bombą atomową. Urząd Bezpieczeństwa otrzymuje informację, że zawartością sejfów interesują się zachodnie wywiady oraz pohitlerowskie podziemie i dlatego do pokrzyżowania im szyków namawia mieszkającego gdzieś w Górach Izerskich kapitana Zenona Górala.
I właśnie postać Zenona Górala jest w pewnym sensie zwiastunem nadciągającego wiatru zmian – książkę oddano do składania we wrześniu 1988 roku, kiedy w prasie dostrzeżono już takie zjawiska jak kryzys, związki zawodowe czy Katyń. Kapitan podczas wojny działał w Armii Krajowej, potem przeszedł szlak bojowy II Armii, następnie został zdemobilizowany i wyjechał na Ziemie Zachodnie – „i nagle więzienie. Krótko to trwało, ale wystarczyło, aby wszystko wywróciło się do góry nogami”; po wyjściu z więzienia, kiedy przekonał się, że dom przekazano komuś innemu, a dziewczyna odeszła z ubekiem, który go aresztował, pojechał w Góry Izerskie, by tam oderwać się od rzeczywistości. Za chwilę też jest ciekawie – gospodarz, u którego Góral pracował, został aresztowany przez UB, a po kilku dniach powiedziano jego żonie, że została wdową; w akcie zgonu wpisano „zapalenie płuc”, chociaż „był zdrowy jak koń. Ale co mogłem jej powiedzieć?”. Oczywiście nie jest to jakaś historyczna rewolucja ale w książce napisanej zaledwie kilka lat wcześniej kapitan nie powinien nawet wątpić w słuszność własnego aresztowania ani w zapalenie płuc gospodarza; w ogóle to Góral szlify oficerskie musiał uzyskać jeszcze za sanacji, więc powinien się cieszyć, że „wszystko, na szczęście, szybko się wyjaśniło” i po tej „przygodzie z Urzędem” nie trafił do kwatery na Łączce.
A sama historia też jest jakimś przebłyskiem nowości: jest to awanturnicza opowieść w stylu Desmonda Bagleya, która ma dobre tempo, wyrazistych bohaterów, rzetelne opisaną scenerię i dobre umiejscowienie w historii. Oczywiście, autor musiał oddać cesarzowi co cesarskie i wiadomo było od początku, że wszystko musi się ułożyć po myśli polskich bezpieczniaków ale nie jest to tak prostackie i ordynarne, jak mogło być. Ogólnie więc nie jest źle.