- Autor: Piecuch Henryk
- Tytuł: Czas szpiegów
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1986
- Nakład: 200000
- Recenzent: Mariusz Młyński
Mamy rok 1947; porucznik Zenon Góral, będący „w grupie operacyjnej wyznaczonej do ochrony obiektów przemysłowych i wykrywania różnych grup podziemnych”, podczas jednej z akcji przeciwko bandom zatrzymuje Pawła Brynera związanego z wywiadem francuskim; kapitan Kisielewski z Urzędu Bezpieczeństwa sugeruje jednak, że zatrzymanemu należy stworzyć możliwość ucieczki.
Wkrótce z Góralem kontaktuje się przedstawiciel francuskiego wywiadu i proponuje mu współpracę; w zamian Francuzi chcą naprowadzić Górala na trop byłego dowódcy legionu, przekształconego w dywizję SS „Charlemagne”, który ukrywa się jako Stefan Szubart. Niedługo okazuje się, że ten kontakt był sprowokowany przez Urząd Bezpieczeństwa, który chce mieć podwójnego szpiega we francuskim wywiadzie. Po jakimś czasie Góral zostaje wysłany w Góry Izerskie; tam w rejonie strażnicy WOP Orle wywiad francuski zorganizował kanał przerzutowy. Po wykryciu kanału Góral otrzymuje zadanie udania się do Wrocławia i w tamtejszym konsulacie francuskim nawiązać kontakt z Ivonne Bassaler, kadrową pracownicą wywiadu („Musiałem przekonać przeciwnika, że bez względu na moje byłe powiązania z Urzędem Bezpieczeństwa jestem nadal po jego stronie, gotowy do dalszej współpracy”).
Mamy więc do czynienia z książką pokazującą działalność i organizację wywiadu francuskiego w Polsce w latach powojennych – i dlatego jest ona dla mnie wielką zagadką. Otóż w powieści pojawia się kilka faktów: pożar hali produkcyjnej elbląskiego „Zamechu”, aresztowanie André Robineau, pracownika konsulatu w Szczecinie; pojawiają się autentyczne postacie: Ivonne Bassaler, major Humm czy członkowie siatki wywiadowczej – sęk tylko w tym, że historycy spierają się czy ta antyfrancuska nagonka prowadząca do znacznego ochłodzenia stosunków dyplomatycznych była ubecką prowokacją, powojenną szpiegomanią czy była próbą ukrócenia faktycznej działalności wywiadowczej. Zastanawiam się więc, czy autor nie puszczał tutaj do czytelnika oka – książka opisuje fakty z okresu apogeum stalinizmu, a ubrana jest w formę powieści Alistaira MacLeana: sarkastyczny, chwilami cierpki, a jednocześnie swobodny język, wyrazisty bohater, wciągająca intryga, wiarygodne umiejscowienie akcji. Wygląda więc to tak, jakby Henryk Piecuch chciał oddać Bogu co boskie, a „Labiryntowi” co labiryntowe; mam zresztą wrażenie, że również inne książki autora napisane są w myśl podobnej zasady. Zastanawia mnie też to, skąd autor czerpał inspiracje do swoich powieści – sądzę, że wykorzystał trochę własnych doświadczeń ze służby w WOP ale chyba nigdy nie uda mi się rozszyfrować kto jest pierwowzorem Zenona Górala, bohatera kilku jego książek. A samą powieść czyta się naprawdę dobrze, jest tu dobre tempo, nie ma jałowego zapychania stron i zdecydowanie wyróżnia się ona na plus spośród schyłkowych „Labiryntów”.