- Autor: Patkowski Maciej
- Tytuł: Strzały w schronisku
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1969
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Piotra Głogowskiego
LINK Recenzja Macieja Muszalskiego
Bułgarski łącznik
Po ponad pięćdziesięciu latach od publikacji „Strzałów w schronisku” Macieja Patkowskiego (seria Klub Srebrnego Klucza 1969) wypada żałować, że autor nie zdyskontował swego sukcesu i nie napisał choć kilkunastu kryminałów milicyjnych. A przecież przynajmniej dwa mocne argumenty winny pchać pisarza w tym kierunku. Po pierwsze nagroda na konkursie Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej i wydawnictwa „Iskry”.
Po drugie rychła ekranizacja „Strzałów” jako „Kocie ślady” (1973) w reżyserii Pawła Komorowskiego, z popisową rolą Janusza Gajosa, jako porucznika milicji dowodzącego śledztwem. Niestety Patkowski nie poszedł za ciosem i wydał potem w gatunku milicyjnym tylko jeden tytuł – „Polowanie na kozła”, w legendarnej serii „Ewa wzywa 07…”. Szkoda, że tak mało, bo wszak był to autor dysponujący sprawnym piórem, tworzącym i wcześniej później przede wszystkim powieści obyczajowe i historyczno-obyczajowe. Zmarł w 2023.
Wróćmy do „Strzałów”. Porucznika Góralczyka poznajemy w momencie, gdy jego bezpośredni zwierzchnik i mentor, pułkownik Rybak, zleca mu sprawę wyjaśnienia kradzieży bułgarskich pomidorów z wagonów kolejowych na bocznicy w Muszynie. To od razu wydaje się dziwnie. Przecież tak błahą sprawą mógł zająć się ktoś lokalnie, a nawet i przede wszystkim sokiści. I czytelnikowi nasuwają się dwa wnioski: pierwszy – wypróbowanie Góralczyka i sprawdzenie, czy nada się od do poważniejszych zadań, drugi – ukazanie Milicji Obywatelskiej jako omnipotentnej organizacji, dysponującej dowolnie dużymi siłami, co umożliwia przeciętnemu obywatelowi naszej ojczyzny spokojny sen. Oczywiście pułkownik Rybak zapewne chciał także upewnić się, czy aby ktoś w Muszynie nie pomaga wagonowym spryciarzom w kradzieżach. Tym bardziej, że bułgarskie pomidory giną sukcesywnie, a nie jednorazowo. Na marginesie pada sugestia o wyższości pomidorów bułgarskich nad rodzimymi (może polskich by nie kradli, bo zagraniczne – choćby i bułgarskie – marzeniem były wówczas wyjazdy na wczasy do Złotych Piasków – lepsze). Spójrzmy tylko co się nam sufluje w pierwszym dialogu książki: „- Całkiem niezłe pomidory, to chyba nie krajowe – powiedziałem… – Zgadza się, to są bułgarskie”.
Porucznik Góralczyk postanawia zaczaić się w wagonie i poczekać na złodziei, tyle ile potrzeba. W międzyczasie je…pomidory, pije herbatę z termosu i śpi na skrzynkach na owoce i warzywa. Oczywiście działa incognito. W efekcie udaremnia kradzież benzyny. Widocznie miejscowi rabusie znużyli się oczekiwaniem na kolejny transport pomidorów i postanowili ogołocić bocznicę z czego popadnie. Góralczyk sprawdza się i otrzymuje zostanie nowe zadanie. Oto ma się przedzierzgnąć z inspektora BHP w reportera radiowego i ponownie incognito udać sie w Tatry celem wyjaśnienia dziwnego wypadku samochodowego, w którym zginął niejaki dr Bayer. Być może wszystko się ze sobą łączy, a to za sprawą pewnego zagranicznego zegarka. Dodajmy jeszcze, że w okolicy działa szajka okradająca samochody turystów, w szczególności obcokrajowców. Cóż, takie były czasy i taka mizeria materialna późnego Gomułki, że nawet swetry z samochodów ginęły. Akcja dalszej części dzieła koncentruje się w rejonie baru „Pod siedmioma kotami” (stąd zapewne tytuł filmu), bo po prawdzie w schronisku nikt nie strzelał (co przytomnie zauważył w swej znakomitej egzegezie powieści Patkowskiego Klubowicz Piotr Głogowski – 140/2009)).
W barze oczywiście atmosfera przednia, ale niestety problemy z aprowizacją doskwierają, choć tego co najważniejsze nie brakuje: „-Proszę o wodę sodową. – Nie ma. – To mineralną. – Nie ma. – Cokolwiek zimnego. – Piwko dobre dziś mam, okocimskie. – Ale widzę, z beczki. – Pan nigdy nie próbował „Okocimia” z beczki? Panie…”. Najważniejszy jest to oczywiście wielokropek, sugerujący, że porucznik Góralczyk nie zna życia, ale zaraz będzie miał szansę nadrobić ów dojmujący brak. Ten wątek całe szczęście rozwija się, w kawiarni Sport-Hotelu w Zakopanem: „Barmanka ze szczerym uśmiechem, połyskujący ekspress, za ladą – misterna układanka polskich wódek i bałkańskich win. W rogu szafa grająca za dwa złote”. Można żyć, proszę państwa.
Pierwszoosobowa narracja powieści zjednuje nam i tak sympatycznego porucznika Góralczyka. Doszlusowuje do niego dwójka innych milicjantów incognito. Do tego mamy przecież lokalną milicję, w tym pewnego sierżanta. Jest także jego urodziwa siostra-nauczycielka, co nadaje narracji delikatny urok liryczny. Akcenty te zostają nieco złagodzone w filmie, gdyż filmowy Góralczyk ma zrzędzącą żonę, w powieści zaś utyskującą matkę.
„Strzały w schronisku” czytane dziś obnażają miałkość kryminalną powieści, ale fajny jest styl, barwne postacie i klimat epoki, a także szczypta sympatycznego humoru. Dla tych wartości warto po tę książkę sięgnąć, a potem obejrzeć Gajosa-Góralczyka z epoki Janka z „Pancernych”. Powieść została wznowiona w roku 2005, w efemerycznej serii Detektyw, przypominającej kilka kryminałów z PRLu. Później można było poszczególne tytuły w dyskontowej księgarni sieci Dedalus, w koszu książek …powtórnie przecenionych, za symboliczną złotówkę. A zatem Patkowski jak najbardziej trafił pod strzechy zainteresowanych, jako publikacja naprawdę na każdą kieszeń.