Mitzner Zbigniew – Mroki dnia 23/2023

  • Autor: Mitzner Zbigniew
  • Tytuł: Mroki dnia
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Seria z Jamnikiem
  • Rok wydania: 1963
  • Recenzent: Grzegorz Musiałowicz

LINK Recenzja Mirosława Kłuska

„Ludzie nie zawsze są ludźmi dla ludzi”

Autor „Mroków dnia” znany jest bardziej z bycia „mężem swojej żony”, czyli Larysy Zajączkowskiej-Mitzner, piszącej pod pseudonimem Barbara Gordon. Rzeczywiście, za wiele nie publikował (1) – objęty, już w latach poodwilżowych, przez jakiś czas zakazem druku, zmarł pięć lat po opublikowaniu recenzowanej książki.

Uprzedzić należy, że nie jest to łatwa dla miłośnika klasycznych kryminałów pozycja. Nie jest bowiem tym, co zapowiadają pierwsze strony, opisujące oględziny miejsca zbrodni. Że prowadzący śledztwo prokurator ma dziwny styl pracy, już powinno nas ostrzec, iż nie będzie to sztampowa historia. Tenże wstęp jako żywo przypomina „Odnajdziesz się sam” ukraińskiego pisarza Władimira Sawczenki (2), która to powieść zaczyna się jak powieść milicyjna, by niepostrzeżenie przeobrazić się w historię science fiction, a w rzeczywistości w traktat filozoficzno-etyczny, osnuty wokół wątku klonowania ludzi (były lata 70.!!!). No, ale to inne dylematy, choć ujęte podobnie, przez pryzmat etyki.

Akcja stanowiąca w powieści Mitznera podstawę fabuły to zagadkowe morderstwa popełniane w specyficznych okolicznościach, w biały dzień, wśród tłumu ludzi. Ofiarami są osoby w sumie przeciętne, uwikłane co prawda w różne sytuacje, ale żyjące w gruncie rzeczy swoimi małymi sprawami. Dlaczego wybór pada właśnie na nie? Nie wiemy, a im dalej w las, tym mniej jakichkolwiek sensownych przyczyn bezsensownych śmierci. Milicja jest i jakby prowadzi dochodzenie, ale w tak dalekim tle, że aż dziwi takie rozwiązanie. Na pierwszy planie jest bowiem śledztwo prokuratorskie. Autor zresztą, mimo bycia dziennikarzem, mało orientuje się w procedurach, co jednak nie ma tu i tak specjalnego znaczenia. Bo w rzeczywistości powieść kryminałem nie jest, mimo rozwoju akcji prowadzącej ostatecznie do wykrycia sprawcy.

Tak więc sama akcja, nawet wraz z jej postępem, jest drugorzędna w treści. Ofiary bowiem były „zabijane” wcześniej, nim nastąpiły rzeczywiste zbrodnie. I to przez osoby bliskie, w różnych sytuacjach, także sięgających zakończonej niecałe dwie dekady wcześniej wojny. Ich bliscy, poprzez swoje czyny, ale i słowa (warto zwrócić uwagę na nazwisko prokuratora, o czym później) skracają wydatnie im żywot, wpychając na cierniową ścieżkę, pełną cierpień i poszukiwania szczęścia gdzie indziej. Ale i to ostatnie, jak przekonuje choćby los Barbary (imię z przybranego przez dziennikarkę i zarazem żonę pisarza pseudonimu nie jest oczywiście przypadkowe), też okazuje się nie stanowić antidotum na to, co spotyka naszych bohaterów w codziennym życiu.

Fatalizm ukazanych przez autora sytuacji, w jakie są oni uwikłani, drąży umysł czytelnika, zmusza do skonfrontowania treści z naszymi własnymi czynami, zmusza do zastanowienia się nad naszym postępowaniem w podobnych okolicznościach, zmusza do niezbyt wesołych refleksji nad ludzkim żywotem na tym ponoć nie najlepszym ze światów. Na opisywanych przykładach widzimy bowiem jak na dłoni nasz własny stosunek do ludzi, nie tylko najbliższych, ale też innych jednostek, skrytych w tytułowych mrokach dnia.

Główny bohater nosi nazwisko Vox, czyli z łaciny Głos (ale także Wiedza, Opinia, Słowo) i prowadzi nas dziwnymi meandrami zdarzeń i ich przyczyn leżących w przeszłości. Będąc prokuratorem jest jednocześnie milicjantem oraz (prawie że biblijnym) sędzią. Sposób prowadzenia przez niego śledztwa powoduje, że mniej istotne staje się, kto pozbawił fizycznie życia kilka osób, a uwypuklają się relacje między postaciami, ich emocje, uczucia, a przede wszystkim – sumienie. Dwie osoby z czasem stają się świadome skutków swego postępowania i wskutek dręczących je wyrzutów… stop, nie o wydarzenia w tej powieści wszak chodzi. I nie o streszczanie jej tutaj.

Ponieważ to de facto nasza własna moralność oceniana jest przez autora, zaczynamy rozważać w myślach swe postępki. I o to wyraźnie chodzi autorowi, by skłonić odbiorcę do myślenia. Mimo że to przecież „tylko” historia seryjnego mordercy grasującego po Warszawie! A to właściwie książka nie o czynach, a o ludzkiej obojętności, o stępionej – czy to przez cywilizację, czy też przez wojenne okrucieństwo – wrażliwości oraz usprawiedliwianiu nieetycznych czynów sytuacją zewnętrzną. Niemniej jeden taki czyn popełniony w trakcie wojny, potępiany przez współmałżonka, uratuje temu ostatniemu życie. Więc?

Ano nic. Nic nie jest jednoznaczne – właściwie każdą z osób możemy zarówno potępiać, jak i próbować usprawiedliwić popełniane przez nią czyny. Czy jednak los zawsze zdeterminowany jest warunkami, wśród których przyszło nam żyć? Czy też wybór zależny jest tylko i wyłącznie od nas, od naszej postawy etycznej? Pytanie autora nie brzmi bowiem, czy istnieje szatan, ale czy istnieje on w nas. W dużej mierze od nas samych zależy, czy damy mu ujście pod wpływem okoliczności, czy pozwolimy, by otaczająca nas rzeczywistość brała górę. Ale co jednak – bo są tu i takie sytuacje – jeżeli każda podjęta decyzja będzie i tak ostatecznie czynieniem zła?

Książka ta powstała równo sześćdziesiąt lat temu. Ale dziś szczególnie widać, że ta filozoficzna jednak mocno powieść niesie w sobie ponadczasowe przesłanie. Te, które dzisiaj w obliczu dziejącego się w 2023 roku bestialstwa powoduje, iż treść powieści wybrzmiewa znacznie silniej, niż mogłaby jeszcze przed rokiem. I na tym właśnie polega wartość dobrej literatury.


1) Jest także autorem powieści rozliczeniowej ze stalinizmem zatytułowanej „Zenit i nadir” i to przypuszczalnie ona spowodowała zakaz druku. Opublikowana została pośmiertnie, w 2006 roku przez Wydawnictwo Adam Marszałek.

2) W Polsce ukazała się jeszcze w 1989 roku mało znana powieść Władimira Sawczenki zatytułowana „Retronauci” w serii „Fantastyka i Groza” Wydawnictwa Literackiego.