- Autor: Mitzner Zbigniew
- Tytuł: Mroki dnia
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Seria z Jamnikiem
- Rok wydania: 1963
- Recenzent: Mirosław Kłusek
LINK Recenzja Grzegorza Musiałowicza
Maigret z warszawskiej kawalerki
Jest to literatura, z której znajomości nikt nigdy nie egzaminował. Co więcej, lektura ta dostarczała przyjemności, połączonej zawsze z poczuciem marnotrawstwa czasu. Cóż jednak można było czytać w poczekalni dworcowej czy w przedziale wagonu? Pociąg mknął, wybijając miarowo na torach usypiający rytm, współpasażerowie podróży gaworzyli o wszystkim i o niczym, a za szybą uciekały przejazdy kolejowe, budynki stacji i ludzie na peronach. Dobrze było w tym kolejowym rozleniwieniu przewracać kartki powieści Kłodzińskiej, Gordon, Sekuły, Zeydlera – Zborowskiego, Edigeya i wielu, wielu innych.
I
Mam przed sobą książkę Mroki dnia Zbigniewa Mitznera. Jest to jedyny kryminał tego autora, który został napisany jakby na marginesie właściwych zainteresowań pisarza.
Mój ulubiony felietonista Hamilton (Jan Zbigniew Słojewski) takimi słowami żegnał w grudniu 1968 roku autora Mroków dnia:
„Przychodził do redakcji rzadko, a ja jeszcze rzadziej, toteż spotkałem go zaledwie parę razy, były to spotkania przelotne. Ale tu, na tej kolumnie, spotykaliśmy się często; jeśli rzadziej niż co tydzień, to wyłącznie z mojej winy, bo ja piszę swoje teksty kapryśnie, a on był regularny jak zegarek. Był dziennikarzem funkcjonującym zawsze, bez względu na humor i pogodę, zdrowie i natchnienie, symbolizował obecność nieustającą. I oto nagle ten rytm się urwał, i jest to jak gdyby odchylenie od normy. Ale to tylko śmierć, rzecz zwykła, która wszakże zawsze budzi zdziwienie największe”.
Słojewski pisał „Perswazje” pod pseudonimem Hamilton, natomiast Mitzner swoje felietony z cyklu „Tak i nie” podpisywał jako Jan Szeląg. Przez kilka lat byli sąsiadami z ostatniej strony warszawskiej „Kultury”.
II
Prokurator Vox mieszkał samotnie w niedużym pokoju z kuchnią na rogu Wilczej i Marszałkowskiej. Z okna jego mieszkania widać było światła Marszałkowskiej, dachy Wilczej i wieżycę „Grandu”. Vox lubił tę swoją kawalerkę, a już najbardziej ów widok z okna.
Ten niski i gruby pięćdziesięciolatek był subtelnym czytelnikiem poezji, choć wiersze „wcale nie ułatwiały mu, ale komplikowały odczuwanie i rozumienie świata. A przecież do jego trudnych funkcji należało tak wiele odczuć i zrozumieć. Upraszczać, nie komplikować”. Vox czytuje też „Przegląd Kulturalny”, o którym wielu dziś twierdzi, że to najlepszy tygodnik w dziejach polskiego czasopiśmiennictwa.
I oto w samo południe, w biały dzień na rogu Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej, w czasie przechodzenia przez ulicę na zielonym świetle, pośród mnóstwa innych ludzi, zostaje zastrzelona kobieta. Kim jest morderca, który zdecydował się na popełnienie zbrodni w najruchliwszym punkcie milionowego miasta? Żaden z przechodniów niczego nie zauważył, nikt nie zwrócił uwagi swoim zachowaniem bądź wyglądem. Na środku jezdni leży kobieta z pociskiem małokalibrowego pistoletu w plecach. Esteta, psycholog, trochę filozof prokurator Vox rozpoczyna śledztwo…
III
Tak się złożyło, że z Mrokami dnia zapoznałem się zaraz po lekturze kilku książek G. Simenona. Otóż nie ulega wątpliwości, że prokurator Vox jest naszym warszawskim Maigretem. Dla jednego i drugiego śledztwo polega na dogłębnej wiwisekcji psychiki wszystkich osób zamieszanych mniej lub bardziej w całą sprawę. Warsztat psychologa, choć nie profesjonalny, ale udoskonalany latami własnych przemyśleń i doświadczeń, ma być tym, co niechybnie ma doprowadzić do wykrycia sprawcy zbrodni.
Nowoczesna technika w służbie aparatu bezpieczeństwa i sprawiedliwości pozostawiona zostaje innym. Nawet nie to, że Maigret czy Vox lekceważą tę sferę, przyznają, iż jest ona niezbędna, ale stanowi tylko fundament, na którym wznieść się powinno śledztwo właściwe. A tutaj znaczenie pierwszorzędne ma właśnie psychologia pomieszana z dywagacjami prawie filozoficznymi. Vox zagadnięty kiedyś o swoją metodę odpowiada: „ … wszelkie dane zbiera milicja… Ja… Wie pan, ja wolę potem… Chcę zawsze porozmawiać z ludźmi o głębszych sprawach… A to można, kiedy minie pierwszy szok, pierwsze zamieszanie”.
IV
Lektura Mroków dnia jest powrotem do świata, którego już właściwie nie ma. Dzięki Mitznerowi można odbyć przechadzkę ulicami Warszawy, tej Warszawy, jaką dziś można już tylko odnaleźć na wspaniałych czarno-białych fotografiach tygodnika „Świat”. Dalej, dzięki Mitznerowi można jeszcze raz zapatrzyć się w lekką mgiełkę pary, unoszącej się z filiżanki gorącej kawy w jakiejś kawiarence na rogu Świętokrzyskiej. To już prawie pół wieku.
Był Zbigniew Mitzner kronikarzem Warszawy, który za swego największego mistrza miał autora Lalki i Emancypantek. Jeszcze jeden cytat z Hamiltona o Mitznerze:
„Sąsiad mój miał ambicje nawiązywania do wielkich tradycji felietonowych w piśmiennictwie polskim, jego pisarzem ulubionym był Prus. I był taki jak Prus: odwrócony od siebie, zwrócony ku uciążliwym drobiazgom codzienności. Jednym z jego tematów przedostatnich była koszula. Po prostu koszula. Kupiona w jakimś domu towarowym czy sklepie koszula”.
V
Ciekawostką jest to, że Zbigniew Mitzner był mężem Barbary Gordon, autorki wielu znakomitych powieści kryminalnych. Warto skonfrontować ów kryminał męża z dokonaniami w tej dziedzinie jego żony. Wydaje się, że nie ustępuje i można tylko ubolewać, że autor Mroków dnia nie napisał więcej powieści kryminalnych.