- Autor: Lisiecki Jakub
- Tytuł: Epitafium dla dynksiarza
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: Ekspres Reporterów
- Rok wydania: 1981
- Nakład: 100350
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Czyżby tułów szwagra Gienki?
Z serią „Ekspres Reporterów” stykałem się od dawna. Dość powiedzieć, że wydaliśmy w Serii z Warszawą tom „Cztery reportaże”, w którym zebraliśmy wszystkie teksty Jerzego Edigeya, publikowane wcześniej pojedynczo w EK. Natomiast nigdy nie pochylaliśmy się szczegółowo nad poszczególnymi tomami. A z całą pewnością warto, co ochoczo i jakże słusznie stwierdził Klubowicz Robert Żebrowski. I jak go znamy, to zapewne sam zrecenzuje wszystkie 153 reportaże kryminalne pomieszczone w EK. Tu warto powtórzyć, że każdy tom reportaży składa się z czterech materiałów i zawsze jeden z nich ma charakter kryminalny.
Sięgnąłem na chybił trafił i poddałem lekturze reportaż Jakuba Lisieckiego „Epitafium dla dynksiarza”. Rzecz miała miejsce w Płońsku, mieście zresztą mi bliskim ze względów rodzinnych.
Zaczęło się bardzo mocno, choć od suchej milicyjnej notatki sporządzonej przez sierżanta Jana Wiśniewskiego: „W dniu 5XII 79r. Zostałem poinformowany przez ob. Jana Wolskiego, że w szambie przy ul. 19-tego Stycznia 11 (obecnie Pułtuska) znajdują się zwłoki. Na miejsce wysłałem celem zabezpieczenia trzech funkcjonariuszy. Stwierdzili oni, że jest to część tułowia męskiego”. I tu powstał podstawowy problem – mianowicie, do kogo ów kawałek męskiego tułowia należał?. W okolicy wydarzenia zebrał się tłum mieszkańców i zaczęto się zastanawiać. Ktoś rzucił, że może to szwagier Gienki, ale Gienka odcięła się od razu informują, że szwagier na Wybrzeże wyjechał.
Niebawem poznaliśmy dalsze szczegóły, bowiem oczyszczono szambo. Odnaleziono miednicę oraz dół w kalesonach i skarpetach. Padła sugestia, że może to części ciała małżonka niejakiej Rolci. Ta zaś odcięła się mówiąc, że na pewno zaszył się gdzieś i dynks żłopie. I wcale za nim nie tęskni, bo jest cisza i spokój. Tu musimy wyjaśnić, że dynks, względnie dykta, to potoczne określenie denaturatu, traktowanego jako trunek spożywany przez alkoholików, jako tańszy odpowiedni wódki, za to bardziej szkodliwy.
W końcu udało się ustalić czyje rozkawałkowane ciało pływało w szambie i potem już poszło łatwiej. Okazało się, że śmierć była wynikiem libacji alkoholowej, kłótni, a następnie i bójki. Oczywiście nie było żadnych motywów, zamiarów itp. Po prostu pijacka burda w gronie mężczyzn, którzy się dobrze znali. Reportaż jednak nie wyjaśnia tajemnicy charakterów sprawców. Natomiast jest pewien namysł nad społecznymi skutkami nałogu. I przechodzimy w rytm pogadanki dydaktycznej. Na pewno bieda – wspomina się o osiedlu jednopiętrowych bloków na tyłach ul. Grunwaldzkiej, zwanych „eksperymentami”, z uwagi na oszczędnościowy system budowy. Mieszkali tu ludzie żyjący z dnia na dzień. Tu koncentrowało się mroczne podbrzusze Plońska. Z problemem okolicznego alkoholizmu próbuje walczyć Stołeczny Komitet Przeciwalkoholowy. I tak w szkole ogłoszono konkurs pod hasłem: „Jaki sposób picia jest najbardziej szkodliwy – polski, francuski, czy niemiecki i dlaczego”. Odnosząc się do reportażu Jakuba Lisieckiego można postawić tezę, że chyba chyba najlepiej pić do lustra. Wszak sami siebie za udusimy, nie pokroimy i nie wyniesiemy do szamba. No, a jeżeli już pijemy w towarzystwie, to winno być to towarzystwo niezwykle starannie dobrane i sprawdzone. Absolutnie żadnych przypadkowych kontaktów konsumpcyjnych.
Tak więc „Epitafium dla dynksiarza” wyraźnie mieszają się warstwy – kryminalna, społeczna i propagandowa. Tekst ma mieć wymiar ostraszający, potępiajacy, a nie jedynie kryminalny. Taka pogadanka o strasznych sprawach, ale ze stosownym morałem. Zapewne taki był wymóg redakcji. Przez co dramaturgia nieco cierpi, ale widać, że autor pisze z talentem, przynajmniej tam, gdzie widać cechy jego własnego pióra. A znacznie gorzej jest w miejscach, gdzie musi upychać słuszne tezy. Uwzględniając te słabsze momenty i tak jest to niezły materiał mówiący coś o meandrach funkcjonowania miasteczka w samym środku kraju.