- Autor: Legut-Werecka Lucyna
- Tytuł: Nie zabijajcie Desdemony
- Wydawnictwo Morskie
- Seria: Konik Morski
- Rok wydania: 1973
- Recenzent: Rafał Figiel
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
Cudowne życie artystów
„… życie artystów jest cudowne! To nie to, co życie szarych ludzi: sprzątanie, gotowanie, kłopoty pieniężne, mąż pijak…” – taką kwestię w antrakcie sztuki teatralnej wygłasza pewna dama z widowni (w wytwornej sukni), w powieści „Nie zabijajcie Desdemony” Lucyny Legut-Wereckiej.
A jednak czytelnik już wie (zdanie pada pod koniec książki), że to wszystko to złudzenie kogoś, kto patrzy na teatr od strony publiki. Bo aktor też ma szare życie, w którym jest i wzgardzonym kochankiem i współuzależnioną osobą znoszącą dzikie fanaberie męża-alkoholika i samotnym homoseksualistą wzdychającym do kolegi ze sceny a wreszcie starym człowiekiem, który wie, że wszystko co najlepsze już go w życiu spotkało i pozostała tylko scena, która też się za chwilę skończy, bo przychodzą młodzi, którym trzeba ustąpić miejsca. „Nie zabijajcie…” to rzeczywiście, jak głosi podtytuł powieść sensacyjno – obyczajowa, choć, jak się dobrze zastanowić, to sensacyjności nie ma w niej zbyt wiele. Jest naturalnie zbrodnia, popełniona na młodej aktorce, jest milicja, w osobach dwóch stróżów prawa, wszystko w atmosferze chyba tuż powojennego socjalizmu, lecz wszystko bardzo teatralne, nawet miana detektywów (Kosa i Tytan!). Trudno się zresztą dziwić, skoro autorka to aktorka teatralna (i malarka!). Klimatu milicyjniaka, z mozolną pracą aparatu śledczego czytelnik niech tu nie szuka, bo praca to daremna. Zbrodnia zostaje wyjaśniona w zasadzie tylko przypadkiem, jak w kiepskiej sztuce, w której scenarzysta nie potrafi rozwikłać wątków i ucieka się do pomocy „bogów z maszyny”. Nie znaczy to absolutnie, że autorka powieści jest kiepską pisarką. Wręcz przeciwnie – zabieg to celowy, będący konsekwencją wyboru portretowanego środowiska. Zbrodnia musiała być teatralna, sztuczna, głupia i niepotrzebna, bo prawdziwym bohaterem jest tu teatr i życie aktora. Pieskie życie, wcale nie cudowne, jak chciałyby panie z widowni. Życie, które ma rzecz jasna swoje uniesienia i momenty blasku, lecz wcale nie jest wolne od zakrętów i katastrof, a kiedy gasną światła rampy i garderobiana zamknie stroje w szafie, pozostają wódka, glimid i dalsza gra, tym razem już nie na scenie, lecz we „śnie wariata, śnionym nieprzytomnie”.