- Autor: Korkozowicz Kazimierz
- Tytuł: Zapach pieczeni
- Wydawnictwo: Estymator
- Seria: Kryminał z myszką (e-book)
- Rok wydania: 2023
- Nakład: nie dotyczy
- Recenzent: Grzegorz Musiałowicz
„Nie bądź za ciekawy, bo kociej mordy dostaniesz!”
Gdy myślimy o elicie autorów kryminału PRL, jawią się nam Sekuła, Edigey, Zeydler-Zborowski, Kłodzińska, zmarły dość wcześnie, bo w 1966 roku, Kostecki. A gdzie miejsce dla Korkozowicza? Urodzony przed pierwszą wojną światową jak Kostecki, zdążył zadebiutować jak i Kostecki tuż przed wybuchem kolejnej. Wydany w 1939 roku „Dom grozy” miał – co ciekawe – powojenną kontynuację w postaci drukowanego w prasie w 1958 roku „Urlopu Huberta Gardy”. Autor pisywał w miarę regularnie, ale – o ile przykładowo dla Edigeya powieść historyczna była drugim wyborem, dla Korkozowicza zdaje się być ważniejszą dziedziną twórczości niż wyraźnie mniej przezeń ceniona sensacja. Główny nurt twórczości autora to „Jeźdźcy Apokalipsy” czy „Przyłbice i kaptury” (zresztą znakomicie przeniesione na ekran). Może w tym właśnie leży przyczyna, że autor nie jest postrzegany w czołówce PRL-wskiego kryminału? A może… zwyczajnie do tej ligi autorów nigdy nie aspirował?
Każdy odnaleziony po latach maszynopis czy rękopis dla miłośnika literatury sensacyjnej tamtego okresu powoduje cieknącą ślinkę. A tu mamy aż dwie powieści! Jedna, ”Zapach pieczeni”, to napisana w 1988 roku historia poszukiwań olbrzymiego skarbu, niegdyś zrabowanego w krwawym napadzie. Zaczyna się tajemniczo, w języku autora momentami na moment przebija – nie na taką oczywiście skalę jak u Kosteckego – przedwojenny sznyt pisania, który jednak szybko znika. To dobrze czy źle? A musi być dobrze albo źle?
Sama akcja jest i zagadkowa, i przewidywalna. Mamy ukryty gdzieś majątek z rabunku, w ostrej o niego grze padają trupy, miga na sekundę milicja (czyli element kryminału milicyjnego mamy), możemy się domyślać, kim będzie grupa pozytywnych twardzieli. Czyli – wszystko, czego można od takiej literatury wymagać. Niestety, zbudowane na początku znakomitym opisem sprytnego włamania napięcie nieco opada, niewyjaśniony zostaje jeden istotny wątek, a pobudzony u czytelnika apetyt pozostaje nie do końca zaspokojony. Akcja gna niczym pendolino, przeładowane dialogi bohaterów nieco rażą – poprzez sporą ilość zbyt płynnych, wielokrotnie złożonych zdań. Cóż, taki już bywa styl pisarzy otrzaskanych własną długoletnią twórczością, to samo mamy i w późnych powieściach Simenona czy Gardnera.
Wszak, gdy pisze „Zapach pieczeni”, Kazimierz Korkozowicz jest już przecież statecznym panem po 80-tce. Zaskakuje w takim wieku znakomita sprawność intelektualna autora. Ciekawe, czy tak doświadczony pisarz sam, świadom mankamentów powieści, nie chciał jej opublikować, czy też jakoś się nie złożyło? Nie jest to wszak powieść choćby zbliżona poziomem do mojego ulubionego „Domu w górach”. Niemniej dla miłośników każde takie odkrycie po latach to prawdziwy skarb! Lubimy takie niespodzianki i zadajemy sobie pytanie, ile jeszcze takich zakurzonych dzieł czeka w ukryciu? Bo jedną z najgorszych rzeczy dla entuzjasty kryminałów konkretnego autora jest chwila, kiedy się okazuje, że tegoż autora przeczytał już wszystko! A tu wiemy, że niespodzianki są aż dwie, gdyż mamy jeszcze jedną odnalezioną powieść pisarza. A to wyjątkowo miłe uczucie.