- Autor: Kłodzińska Anna
- Tytuł: Pokolenie dłużników
- Wydawnictwo: MON
- Rok wydania: 1973
- Recenzent: Mariusz Młyński
Tak, ja wiem, że ta książka do formuły narzuconej przez klub MOrd nie pasuje ale, po pierwsze, jest to swoista autobiografia autorki uznawanej za królową PRL-owskiego kryminału; po drugie, niedawno wznowiono ją w wersji książkowej w serii „Najlepsze kryminały PRL”, zaś jako e-book w serii „Kryminał z myszką”, a po trzecie klubowicz Robert zapytał, czy ktoś ma jej recenzję – otóż mam ja w swoich przepastnych archiwach i… proszę bardzo!
Anna Kłodzińska w swoich kryminałach często przemycała swoją ideologię; czasem było to dość subtelne, a czasem trochę mniej – a to major Szczęsny porównał generała Jaruzelskiego do Jana III Sobieskiego, a to jakiś pracownik wyraził tęsknotę za Feliksem Dzierżyńskim… „Pokolenie dłużników” to w pewnym sensie autobiografia autorki i tu ona już bez żenady idzie na całość – ta książka to pieśń pochwalna ku czci socjalizmu, choć nie pozbawiona krytycyzmu.
Akcja zaczyna się na chwilę przed wybuchem II wojny światowej – Krystyna Stogniewska, dziedziczka majątku ziemskiego „wychowana w atmosferze poznańskiego ziemiaństwa”, studentka Szkoły Nauk Politycznych w Warszawie, jest wieczną buntowniczką o niesprecyzowanych poglądach. Po kapitulacji Warszawy przenosi się do rodziny mieszkającej w dworze pod Sanokiem na wsi zamieszkałej przez Polaków i Ukraińców. Po wyzwoleniu Krystyna nie ma pomysłu na życie i sąsiad sugeruje jej start do szkoły oficerskiej; tam jednak ze względu na pochodzenie nie ma żadnych szans się dostać, gdyż określają ją „jako człowieka niepewnego”. Po tym niepowodzeniu zatrudnia się jako buchalterka, praktykantka rolna czy pomoc w gospodarstwie u stryjecznego brata; w końcu jednak ląduje jako dziennikarka „Wieczoru Warszawy”, popołudniówki „Życia Warszawy” – akcja książki kończy się w 1953 roku, kiedy Krystyna pisze reportaż o pracy hutników.
Bohaterka przechodzi więc drogę od wychowanego w klasztorze „jaśniepaństwa” do krytycznej, idealistycznej ale rozpaczliwie naiwnej wielbicielki nowej Polski. I pewnym paradoksem jest to, że pokazując naiwność i idealizm Krystyny autorka pokazała nam głupotę panującego w Polsce po wojnie reżimu: bohaterka zgłaszając się do Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego przyznaje się do pochodzenia i tam uświadamiają jej, że wojsko „rodzi się z ludu, nie z panów” – i tym samym Kłodzińska udowadnia nam słuszność powojennego powiedzonka: „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. W ogóle cały epizod rozgrywający się wokół wojska pokazuje powojenną atmosferę: komendant szkoły mówi wprost, że „teraz już się nie da być po trzeciej stronie, tylko albo z nami, albo przeciw” – rozgoryczona Krystyna „oto ma odpowiedź na swoje marzenia i zapał”. Tak, niestety, rodziła się ta nowa Polska i dopiero październik 1956 trochę ten proceder zmienił; zastanawiam się więc czy Kłodzińska świadomie umieściła tu tę scenę, by rozliczyć się ze stalinizmem. Zastanawiająca jest scena w której kuzynka Krystyny, zwolenniczka nowego ustroju, mówi, że jej postawa polityczna to „bierna akceptacja i zajęcie się swoimi sprawami” – wychodzi więc na to, że, trzymając się tego co powiedział komendant szkoły, można albo władzę bezkrytycznie akceptować albo być „reakcją polską w walce przeciw demokracji”. Nie wiem, czy Kłodzińska nie chciała w ten sposób pokazać czytelnikom własnych wątpliwości; widać je też w ostatniej scenie, gdy Krystyna zarzuca narzeczonemu oportunizm, a partię krytykuje za brak szczerości, rzetelności partyjnej i sprawiedliwej oceny wzajemnego postępowania.
Można więc powiedzieć, że mamy do czynienia z krytyczną opowieścią o dochodzeniu autorki do socjalistycznej świadomości. Drażni mnie jednak interpretacja tytułu: według autorki, jej pokolenie ma do spłacenia jakiś olbrzymi dług „i że moje pokolenie musi go spłacić za wiele poprzednich”. To znaczy, że co? Że przedwojenni ziemianie mają dług wobec socjalistycznej Polski za to, że raczyli się wzbogacić? Na to wygląda; szkoda tylko, że nowa Polska odebrała swoje wierzytelności, przekazała je byle komu i przez to doprowadziła do ruiny – najlepszym przykładem są Żuławy, przed wojną kraina bogata, żyzna i zmeliorowana, a po egzekucji długu zniszczona przez ignorantów.
Jak więc ocenić tę książkę? Jest to z pewnością manifest autorki ukryty pod postacią autobiografii ukrytej z kolei jako obyczajowa powieść. Ale czy warto ją czytać? Jest to pozycja chyba tylko dla coraz mniej licznych czytelników Kłodzińskiej, inni niczego mądrego się z niej nie dowiedzą.