- Autor: Jarosiński Roman
- Tytuł: Kolekcjoner
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1988
- Nakład: 240000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Iwony Mejzy
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Książka Romana Jarosińskiego jest tak nieznośnie poprawna, że cały czas odnosiłem wrażenie, jakby autor pisał ją według jakiegoś podręcznika lub jakiejś instrukcji. Mamy oto historyka Henryka Wójcickiego, w środowisku kolekcjonerów zwanego Profesorem, który zostaje znaleziony zastrzelony na przedmieściach Warszawy. Jego syn twierdzi, że z domowej kolekcji zniknął rewolwer Colt oraz klaser z wartościowymi znaczkami; dalsze dochodzenie wykazuje także kradzież dużej sumy dolarów. Śledztwo prowadzi porucznik Adam Wierzchowski, który przesłuchuje rodzinę denata, jego kolegów od brydża, a także okolicznych cinkciarzy.
I powiem wprost: książka jest tak szablonowa i nijaka, że ulatuje z głowy chwilę po przeczytaniu. Jest tu po prostu drętwo prowadzone śledztwo, milicjanci są sztywni jak gacie na mrozie, a intryga jest prosta jak instrukcja obsługi widelca. Nie ma tu niczego zaskakującego: arogancka córka Wójcickiego pod wpływem śmierci ojca przestaje być arogancka i wraca na łono rodziny, rodzina denata po pogrzebie zachowuje się jak stado hien, szanowany kolekcjoner w trakcie śledztwa przestaje być szanowany i wychodzą na wierzch jego rozmaite szwindle, a to, że jego mordercę znajdziemy w gronie jego znajomych jest chyba więcej niż oczywiste. Nie ma tu jakiegoś odniesienia do rzeczywistości końca lat 80., postacie są pokazane sztampowo i beznamiętnie, a emocji i napięcia jest tutaj tyle, co w tureckiej telenoweli. Z tej książki nic nie wynika: ani nie straszy, ani przestrzega, ani śmieszy, a i podrzeć łacha nie ma z czego. Ta książka pokazuje, że w 1988 roku seria „Labirynt” już mocno dogorywała – wydano w niej w tym roku siedem tytułów, a jeden słabszy od drugiego. Mówiąc krótko: strata czasu.