- Autor: Georges Simenon
- Tytuł: Chińskie cienie
- Wydawnictwo: 4&F
- Seria: Maigret (tom 12)
- Rok wydania: 1990
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Trup mężczyzny i trzy damy w linii prostej
W liczącym 75 tomów cyklu powieści o komisarzu Maigrecie większość zawiera w tytule nazwisko komisarza, co pomaga w rozpoznaniu przynależności danego tytułu do cyklu. Nie wszystkie jednak. Tak jest w wypadku powieści „Chińskie cienie”, która stanowi dwunasty tom serii o Maigrecie.
Warto także zwrócić uwagę na fakt, że Georges Simenon pisał powieści z Maigrecie zrazu z wielkim impetem. W pierwszych dwóch latach tworzenia cyklu 1931-1932 (choć tu dane nie są jednoznacznie) powstało aż 17 tytułów. Potem zaś autor zwolnił tempo i pisał już zazwyczaj jedną-dwie książki w serii, aż do roku 1972, kiedy to zamknął serię, choć żył jeszcze kilkanaście lat.
W pierwszych latach stworzył również całe środowisko życia i pracy komisarza, oraz główne schematy fabularne, które w późniejszych tomach nierzadko wykorzystywał wariantywnie.
W „Chińskich cieniach” do Maigreta zgłasza się dozorczyni jednej z paryskich kamienic i informuje go, że popełniono morderstwo. Komisarz udaje się do wskazanego domu i szybko potwierdza, że niejaki pan Couchet, właściciel laboratorium medycznego, został zastrzelony we własnym gabinecie. Strzał z bliskiej odległości prosto w serce oddano ze standardowej broni kaliber 6,35 mm. Zaś z kasy firmy zniknęło 360 tys. franków. Tu oczywiście widzimy pewne zbieżności z dużo późniejszym tytułem – „Porażka Maigreta” (tom 49), gdzie podobnie zostaje pozbawiony życia pewien potentat z branży masarskiej. Można się oczywiście zastanawiać, czy Simenon sprytnie puszcza oko do czytelnika, czy też po prostu korzysta bezczelnie z wygody wcześniejszych rozwiązań. Zdecyduj czytelniku sam, zdaje się mówić autor. Oczywiście tu pojawia się pytanie, na ile warto czytać opowieści o Maigrecie intertekstualnie, czyli doszukiwać się nawiązań i aluzji między poszczególnymi tomami cyklu. Należałoby przyjąć założenie, że czytamy w miarę po kolei. Niestety nie zawsze jest to możliwe, gdyż nadal nie wszystko w Polsce się ukazało. Tu, rzecz jasna, liczymy na niezrównane wydawnictwo C&T, które jako jedyne sukcesywnie uzupełnia luki w polskich edycjach serii o Maigrecie.
Moim zdaniem można czytać po kolei, ale nie jest to konieczne. Każdy tom stanowi bowiem samodzielną całość, natomiast w miarę postępu lektur rozmaite skojarzenia same będą się nasuwać.
„Chińskie cienie” są przede wszystkim powieścią atmosfery i charakterystyki rozmaitych typów ludzkich. Nieustanna próba docierania do „nagiego człowieka”, jak uważał sam Simenon. Tytuł nawiązuje do cieni rzucanych przez podwórzowe lampy: „Obie lampy, jedna w bramie, druga wmurowana w ścianę, rzucały żółte cenie”. Ten motyw zresztą powtarza się kilka razy, co prowadzi nas do obserwacji z zakresu symboliki – mianowicie czyn każdego człowieka ma swój cień, a zatem konsekwencje.
Śledztwo skupia się 28 lokatorach kamienicy, z których jeden winien być mordercą. Oczywiście, jeżeli dozorczyni czegoś nie przeoczyła. Lokatorzy to także atmosfera ich mieszkań. A cechą najważniejszą każdego mieszkania jest zapach. Często była to mieszanina „pasty do podłogi, kuchni i starych ciuchów”. Nie wiem, czy Simenon ma tu na myśli także naftalinę, ale przypuszczam, że tak. Myślę, że podobną mieszaninę zapachów pamiętam z mieszkania babci.
Couchet był osobą powszechnie lubianą i nie miał wrogów. Prowadził bardzo spokojne, jak na dobrze sytuowanego mieszkańca Paryża, życie. Miał drugą żonę i…kochankę. W powieściach Simenona taki układ personalny, że się tak wyrażę, jest najbardziej tradycyjny z możliwych. Czytamy bowiem: „Żonę bardzo kochał. I podziwiał. I szanował.. Był pod jej urokiem. Ale właśnie dlatego, że był pod urokiem, potrzebne mu były dla odprężenia dziewczyny proste, w rodzaju Niny”. Oczywiście Ninę traktował Couchet równie poważnie jak swoją żonę oraz swoją…byłą żonę. Po odnalezieniu testamentu Coucheta okazało się bowiem, że uwzględnił w nim wszystkie trzy panie. Cóż, Simenon ani na chwile nie przestaje być przewrotny. I być może na tym polega prawda egzystencji. Powieść oczywiście polecam.