Bernard Jan Artur – Żmije złote i inne 486/2023

  • Autor: Bernard Jan Artur
  • Tytuł: Żmije złote i inne
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1972
  • Nakład: 100275
  • Recenzent: Mikołaj Kwaśniewski

LINK Recenzja Amudeny Rutkowskiej
LINK Recenzja Wiesława Kota

Pierwszy plus tej książki to tytuł – nieoczywisty, intrygujący, a zarazem dokładnie opisujący treść, i to zarówno dosłownie, co okaże się dość szybko, i w przenośni, co Czytelnik może wysnuć na końcu powieści, a najpewniej po jej przeczytaniu.

Drugi plus to niecodzienny bohater, piszący w pierwszej osobie. W powieściach kryminalnych narratorem jest albo „wszystkowiedząca” osoba trzecia, zaś w pierwszej osobie opisuje swoje przygody przeważnie oficer śledczy. Tu narrator nie jest funkcjonariuszem milicji, ale lekarzem medycyny sądowej. Jest to dość rzadki podmiot liryczny, a jego rola „w sprawie” zmienia się. Najpierw jest ekspertem, następnie świadkiem, podejrzanym, aż do funkcji… no cóż, tego nie napiszę, aby nie psuć niespodzianki.

Trzeci atut to płynnie prowadzone dialogi, bohater jest bowiem dość wyszczekany, ma niewyparzony język i pozuje na ironicznego cynika, co jednak jest rzeczywiście tylko pozą. Jego błyskotliwe i dowcipne wypowiedzi stają się zresztą w pewnej chwili irytujące i wręcz nieprawdopodobne w kontekście kontaktów z, było nie było, przedstawicielami aparatu władzy. Nie wydaje mi się, żeby nazwanie sierżanta MO „pięknisiem” w obecności jego i jego przełożonego, uszło płazem. … Ale widocznie jest to tak uroczy łobuz, że można mu to darować. Przemądrzałość bohatera jest zresztą na końcu powieści ukarana. Jako ciekawostkę podam, że bohater nosi to samo imię co autor (pierwsze), może więc jest tu jakiś ślad alter ego…

Sporym minusem natomiast jest omnipotencja bohatera. Nie tylko logicznie myśli i wysnuwa wnioski jak rasowy śledczy, ale zarazem osiąga sukcesy podczas trwającej właśnie specjalizacji lekarskiej, poderwanie dziewczyny nie stanowi dla niego kłopotu, a jest tylko kwestią wyboru odpowiedniej taktyki, a na dodatek ma w ręku fach włamywacza, który mu się przydaje i na który przez palce patrzą milicjanci. O lekkości wypowiedzi już wspominałem.

Interesująca jest otoczka społeczno-obyczajowe powieści. Akcja toczy się w Krakowie, co nie jest powiedziane wprost, ale Czytelnik może się tego domyśleć. Jest tu zatem stara kamienica, nobliwa, choć nie pozbawiona śmiesznych słabostek starsza pani, adwokat starej daty mający jednak też „nowoczesne” kontakty towarzyskie – zresztą powieść jest pełna odniesień do spraw damsko-męskich, co uważam za jej słabość – i oczywiście przedstawiciel(ka) środowiska artystycznego. Zresztą jej fach artystyczny odegra w akcji powieści niebagatelną rolę. Sam bohater wykazuje się też w swych rozmyślaniach znajomością filmu i literatury.

Widać tło historyczne – ojciec bohatera jest z awansu społecznego, wyszedł z dołów, a teraz jest dyrektorem, pracuje w zjednoczeniu, udziela się w partii i na uczelni. Ma pozycję, i to taką, że pertraktuje z oficerem prowadzącym śledztwo sposób traktowania syna i ewentualne uchronienie go od kłopotów. Poza tym stać go na kupienie jedynakowi mieszkania (garsoniery) i niezobowiązujące wciskanie pieniędzy. Sam syn nie narzeka na swoją sytuację finansową, ale jest już drugi pokoleniem PRL-u (powieść została wydana w 1972 roku) i stać go na autorefleksję, że jego życie, w odróżnieniu od życia ojca i niektórych jego kolegów, jest jednak wolne od trosk materialnych. Uważam to za duży walor powieści. Pojawia się też echo dawniejszych spraw sądowych – spraw o szpiegostwo, co pachnie latami stalinizmu. Autor nie rozstrzyga, czy te oskarżenia miały podstawy.

Kolejnym plusem, ale za to w tej recenzji ostatnim, jest postać zbrodniarza i jego modus operandi. Morderca był, trzeba przyznać, pomysłowy, choć już w pierwszych rozdziałach można zacząć się domyślać, kto zacz. Niestety, rozwiązanie zagadki przywiodło mi na myśl prawdziwe, wstrząsające zdarzenia, które miały miejsce w wiele lat później. Myślę, że Czytelnik, który sięgnie po tę książkę będzie, po jej lekturze, wiedział, co mam na myśli.

Reasumując – czwórka z dużym plusem (w starej skali ocen).