- Autor: Balicka Wanda
- Tytuł: Bose anioły z ulicy Henrietty
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1960
- Nakład: 30000
- Recenzent: Mariusz Młyński
Książka zaczyna się z prawdziwym przytupem, niemalże od hitchcockowskiego trzęsienia ziemi: Ryszard Vassi, przyjaciel Matyldy, głównej bohaterki, dzwoni do niej i mówi: „Musisz mi pomóc. Nie mogę liczyć na nikogo poza tobą”.
Po przybyciu na miejsce Matylda widzi na łóżku zwłoki młodej kobiety; Ryszard zaś mówi do niej: „Musisz mi pomóc zabrać ją stąd. Przysięgam ci, że to nie ja ją zabiłem. Ale mnie posądzą, bo wszyscy wiedzą, że byłem zazdrosnym mężem”. Oboje podrzucają zwłoki do jakiegoś zrujnowanego budynku; w pobliskich krzakach Matylda zauważa nogi ukrywającego się w nich człowieka. Ulewny deszcz zaciera wszelkie ślady, a Ryszard bierze winę na siebie; problem tylko w tym, że prowadzący śledztwo Michał Clark, który kiedyś oświadczył się Matyldzie i wciąż darzy ją niesłabnącym uczuciem, znajduje w ruinach należącą do niej pamiątkową cygarniczkę.
Można więc powiedzieć, że zawiązanie intrygi jest wręcz mistrzowskie; niestety, dalej już tak dobrze nie jest. Napięcie radykalnie spada, fabuła rozłazi się na wszystkie strony, pojawiają się jakieś dziwaczne retrospekcje i ogólnie książka idzie w jakimś nieznanym kierunku. Znienacka pojawiają się różne podejrzane wątki, które za chwilę ustępują miejsca innym; nie ma tu jakiejś płynności czy potoczystości, a wszystko wygląda jak dziwny sen albo strumień świadomości. A może w tym szaleństwie jest jakaś ekscentryczna metoda? Może takie cudactwo jest jakąś konwencją, której ja po prostu nie załapałem? Książka bardzo przypomina mi późną Joannę Chmielewską: przegadana, przekombinowana, główna intryga jest gdzieś obok, a jej rozwiązanie z czasem staje się w gruncie rzeczy obojętne i wręcz można je przegapić. Moje rozczarowanie jest tym większe, że po efektownym początku spodziewałem się równie efektownego rozwinięcia; tutaj ze strony na stronę, a jest tych stron 313, jest coraz nudniej, coraz obojętniej i coraz bardziej usypiająco. Książka jest mało konkretna i mało klarowna, co w przypadku kryminału jest, moim zdaniem, grzechem ciężkim: finałowa scena, w której Michał Clark tłumaczy Matyldzie zawiłości tej intrygi ma ponad 40 stron! I, co ciekawe, na podstawie tej książki nakręcono w 1960 roku jeden odcinek „Kobry” pod tytułem „Ulica Henrietty”; niestety, oprócz listy aktorów i nazwiska reżysera nie znajdziemy niczego więcej. O samej Wandzie Balickiej również próżno szukać jakichkolwiek informacji; wiem tylko, że ta książka jest w jej bibliografii druga i ostatnia. Czy warto sobie nią zaprzątać głowę? Chyba nie, wszak na przeczytanie czekają setki, jeśli nie tysiące innych.