- Autor: Żukowski Jerzy
- Tytuł: Rozgrywka na Krzywym Kole
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Przedlabiryntowa
- Rok wydania: 1956
- Nakład: 20000
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Aleksandry Fedyny
LINK Recenzja Jarosława Kiereńskiego
Śmiertelny widok z okna
Krótka powieść Jerzego Żukowskiego „Rozgrywka na Krzywym Kole” postała w roku 1955, a ukazała się w roku 1956, w serii określanej potocznie jako Przedlabiryntowa. To właśnie wydawnictwo MON było pionierem powojennych kryminalnych serii wydawniczych, uruchamiając także wkrótce legendarną serię Labirynt.
Jerzy Żukowski opublikował jeszcze, poza „Rozgrywką”, dwie samodzielne książki – zbiór opowiadań „Porachunek z cieniem” oraz powieść „Martwy punkt”. Tę drugą w Labiryncie właśnie. Opublikował, po czym tajemniczo zniknął z obiegu literackiego i dopiero trzeba by przeprowadzić śledztwo, co się stało z Jerzym Żukowskim i dlaczego nie został jednym z luminarzy polskiej powieści milicyjnej i nie pisał jednej, czy dwóch powieści rocznie przez następne dziesiątki lat. Nie wiem. Może kto wie. Wszelkie słowniki i źródła internetowe milczą o Jerzym Żukowskim.
Wróćmy do „Rozgrywki”. Oto cztery osoby spotykają się na brydżu u państwa Świtalskich. A zatem Świtalscy, prokurator Emil Klecz i nie znany nam ani z imienia, ani nazwiska narrator, o którym wiemy jednak, że jest dziennikarzem. Podczas gry prokurator bardziej niż tym co w kartach interesuje tym, co widać przez ulicę, w mieszkaniu na przeciwko. A tam przy stole dostrzegł skupionego mężczyznę, który coś pisał. Cóż takiego zaintrygowało, a jak się potem okazało, zaniepokoiło prokuratora, że nagle opuścił współgraczy. Wkrótce okazało się, że mężczyzna z mieszkania vis a vis, niejaki Barski, popełnił samobójstwo, a sprawa trafiła przypadkiem…w ręce prokuratora Klecza.
Otóż Barski miał się otruć na tle miłosnym (na okładce książki mamy butelkę z symbolem trucizny). Zaraz, zaraz, na okładce jest też jakaś tajemnicza brązowa teczka leżąca na ławce w parku. Otóż okazuje się, że samobójca-Barski znalazł ową teczkę i dał ogłoszenie do „Życia Warszawy” informując o tym fakcie i prosząc o zgłoszenie się właściciela po swoją zgubę, na ul. Krzywe Koło 39, lokal. 5 (ulica ta jak najbardziej istnieje na warszawskiej Starówce, biegnie zapleczem Rynku, ale niestety nie ma na niej tak wysokiego numeru jak 39)
Tu z sentymentem wspomnę, że kiedyś byłem dziennikarzem „Życia Warszawy” (niestety dawno upadłego dziennika), a moją osobistą szefową była… Klubowiczka Ola Fedyna, która pisała przed laty …recenzję z tej właśnie książki (proszę zajrzeć do Jej tekstu na MOrdowej witrynie). LINK
Naszego dziennikarza-narratora treść ogłoszenia nie zaintrygowała. Udawał się po robocie do domu i oto co się wydarzyło: „Przystanąłem na chwilę przed ciemnym gmachem CDT, gdzie stado gapiów otoczyło wianuszkiem dwóch awanturujących się pijaków. Nagle poczułem nieprzepartą chęć wypicia kieliszka wódki”. No, z takim bohaterem to można się od razu utożsamić. Ale czy na pewno chodziło tylko o jeden kieliszek? To już pozostanie między wierszami.
W dalszym toku śledztwa dowiadujmy się, że Wiktor Barski był docentem Instytutu Chemii Doświadczalnej. Nad czymś pracował, ale szczegóły owiane są tajemnicą. Czytelnicy znający schematy powieści milicyjnych wpadną od razu na prawdopodobny trop. Ale nie, Barski nie był szpiegiem. Cóż zatem? Trzeba przeczytać. Lektura wciągająca, a niedługa. Warto. Żukowski operuje lapidarnym stylem, który wyróżnia się również pewną dystynkcją. Pozostawia niedopowiedzenia, które czytelnik sam sobie musi wyjaśnić. Wreszcie, tworzy podwaliny pod schematy fabularne, które będą później istotnymi cechami powieści milicyjnej jako gatunku. Tak więc „Rozgrywkę na Krzywym Kole” możemy czytać jako czystą rozrywkę, ale także jako coś więcej. Jest tu także kilka przebitek z życia Warszawy przed tuż przed epoką Gomułki. Jerzy Żukowski to taki trochę nasz Simenon. On też nie potrzebował wielu stron, żeby napisać ciekawy kryminał łączący elementy detektywistyczne z psychologicznymi. I mamy tu kilka frapujących postaci scharakteryzowanych bardzo skrótowo, ale wyraziście zarazem.
Tym bardziej szkoda, że Żukowski nie poszedł w ślady Edigeya, Zborowskiego, Sekuły, czy Kłodzińskiej. Miał zadatki na inteligentne kryminały, czego zdążył dać dowód.