- Autor: Żołnierowicz Tadeusz
- Tytuł: Z archiwów MO (1)
- Wydawnictwo: Wielki Sen
- Seria: Seria z Warszawą
- Tom 116
- Rok wydania: 2019
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Co kobieta może i nie tylko
Reportaże kryminalne Tadeusza Żołnierowicza pozostawały przez niemal cztery dekady dostępne jedynie w formie rozproszonej.
Publikowane były na łamach popularnej bydgoskiej popołudniówki „Dziennik Wieczory” na przełomie lat 70. i 80.
Całe szczęście udało się je zebrać i opublikować w formie książkowej, w sześciu tomach Serii z Warszawą, staraniem wydawnictwa Wielki Sen. Dziś stanowią dokument czasów, dając wgląd w charakter lokalnej przestępczości przedschyłkowego PRLu. Pierwszy tom z „Archiwów MO” składał się 36 tekstów.
Zaczynamy lekturę od „Trzech kolorowych fiatów”, który to tekst dał inspirację do okładki. Żołnierowicz opisuje tu typowy mechanizm oszustwa. Celem sprawcy było prymitywne wyłudzenie pieniędzy, od uprzednio sprawdzonej ofiary. Zachęcony zakupem fiata po okazyjnej cenie nieszczęśnik zjawił się pod umówionym adresem z pieniędzmi, gdzie został ogłuszony i ograbiany.
Dane napastnika i jego adres były oczywiście fikcyjne. W innym reportażu mamy podobny motyw, tyle że dotyczy kupna mieszkania.
W „Przerwie w podróży” niejaki Roman T. pochopnie obdarzył zaufaniem świeżo poznaną współpasażerkę i zachęcony jej wdziękami oraz propozycją wspólnego spędzenia urokliwych chwil postanowił wysiąść z niewiastą i udać się na wspólną libację.
Było sympatycznie. Pan Roman pamiętał wszystko do siódmego kieliszka. Potem film mu się urwał, a gdy się Roman obudzi, to stwierdził, że leży w bliżej mu nieznanych zaroślach i to bez spodni. O portfelu nie wspominając.
Czytając „Z archiwów MO (1)” zmierzałem pociągiem do Kutna. Kto wie, czy nie fakt, że byłem już po lekturze tego reportażu, nie pomógł mi nie podzielić losów Romana T. Choć osobiście nie przypuszczam, bym padł już po siódmym kieliszku. No, ale może były to bardzo duże kieliszki i z niezwykle mocną zawartoscią. Niestety, tych jakże ważnych informacji, autor nam poskąpił.
W każdym razie jest przestroga; zawsze należy uważać na przygodnie poznane kobiety.
Kilka reportaży wskazuje na osobników, którzy postępują niezwykle niefrasobliwie i w zasadzie sami pakują się w kilkuletnie kłopoty jakby nic sobie nie robiąc z realiów dookolnej rzeczywistości. Oto Roman R. włamał się do kiosku z piwem, gdzie spożył od ręki 6 butelek, po czym… zasnął. Ułatwiał milicji zadanie jak tylko mógł. Co więcej, przed zaborem piwa zbił szybę w sklepie tekstylnym i pobrał z wnętrza garść damskich fatałaszków. Cóż, opowieść niczym z przygód gangu Olsena.
Tekst „Napad z bronią w ręku” to opowieść o morderstwie w przydrożnym motelu. Sprawca lub sprawcy oddali trzy strzały.
Z pokoju zniknął portfel i walizka. I tu jeden z tropów też wiedzie do… Kutna.
Kilka opowiadań tyczy naciągaczy matrymonialnych. W „Zbrodni z miłości” sprawcę dobrze charakteryzuje takie zdanie: „Wiedziałem, że jest bardzo dobrze sytuowana – oświadczył bez żenady – mieli dwa samochody (marki niestety nie podano – przyp. mój), piękne dywany, kolorowy telewizor”. No nic dziwnego, że nie mógł się oprzeć.
Bohater materiału „Nocą na skraju lasu” Remigiusz R. szedł przez życie jak burza. Nie wystarczyły mu liczne włamania do mieszkań w Koninie i Płocku. Najpierw przygruchał sobie Milenę U. i zaszył się we Wrocławiu, a potem dał drapaka do
Bydgoszczy, pod skrzydła Wandy L., życiowo na zakręcie po rozwodzie, z zawodu handlarki złotem.
W reportażu „Pech linoskoczka” mamy do czynienia z wpadką dwóch pomysłowych włamywaczy, którzy umyślili, po rozpoznaniu terenu,
by spuścić się na linie z dachu i włamać przez okno do wytypowanego mieszkania. Niestety przeliczyli się i to w sensie matematycznym. Długość liny okazała się nieadekwatna do sytuacji. Cóż, znowu kłania się gang Olsena.
Jak nie brakuje naiwnych mężczyzn, tak i bywają naiwne kobiety. Może po prostu płeć piękna bardziej zwraca uwagę na upływ czasu: „W którymś momencie nawet pomyślała, że byłby idealnym mężczyzną dla niej, co tu mówić, już więdnącej w zbyt długo trwającym panieństwie”.
Czytając kolejne opowiadania tomu, jadąc do Kutna, będąc w Kutnie i wracając z Kutna, miałem się cały czas na baczności. Dlatego też mogłem później spokojnie, w domowym zaciszu, napisać powyższy tekst.
„Z archiwów MO” to niewątpliwie ciekawa lektura, choć styl Tadeusza Żołnierowicza muszę uznać za nierówny. Niektóre reportaże skrzą się
od ujmujących fraz, widać zabawę słowem i lekkość pióra. Z kolei w innych dostrzegamy bardziej formalno-urzędową suchość górującą nad narracją. Zapewne do wina niejakiej powtarzalności w obróbce opisywanego areału przestępstw i konieczności bycia regularnym. Mimo tych drobnych ułomności warto zagłębić się w lekturze. Atutem jest także objętość poszczególnych tekstów
– zwykle 4-5 stron druku, co zapewne odpowiadało stałemu miejscu na łamach „Dziennika Wieczornego”. Można czytać etapami, w tramwaju, autobusie, kolejce do fryzjera, czy w pociągu do Kutna.