Bogusławski Andrzej K. – Sprawa której nie było 19/2022

  • Autor: Bogusławski Andrzej K.
  • Tytuł: Sprawa której nie było
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 77
  • Rok wydania: 1975
  • Nakład 100000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

O SEKSBOMBIE, KTÓRA OKAZAŁA SIĘ SENTYMENTALNĄ KROWĄ, A MOŻE NA ODWRÓT

Sprawa miała iść do umorzenia, ale całe szczęście papiery trafiły w ręce kapitana Zakrzeńskiego, który pochylił się nad dwoma trupami i już nie odpuścił. W ten sposób antykwariusz o wszystko mówiącym nazwisku Meier oraz jego siepacze nie oparli się działaniom organów.

Wbrew pozorom niczego nie zdradzam, gdyż na początku „Sprawy, której nie było” Andrzeja K. Bogusławskiego poznajemy sprawców i tylko oczekujemy kiedy naszą wiedzę posiądzie także kapitan Zakrzeński oraz jego bezpośredni zwierzchnik pułkownik Wilk. Konstrukcja zatem zbliżona do serialu „Columbo”, tylko błyskotliwość ździebko mniejsza.

Pierwsza ofiara zostaje wyłowiona z Wisły i ponad rok mija zanim dochodzi do jej identyfikacji, po zgłoszeniu świadka. Topielcem okazuje się się niejaki Jerzy Cielecki (sic!), czyli ktoś kto nosi takie nazwisko jak ja. Mało tego, Jerzy Cielecki pracował między innymi jako pomocnik antykwaryczny. Trzeba trafu, że ja także jest jestem na bieżącym etapie życia, przedstawicielem tej szacownej profesji. Szkoda, tylko że poznajemy Jerzego Cieleckiego od razu jako denata. Drugi ze wspomnianych trupów to zwłoki kobiety w stanie rozkładu znalezione w lesie. Zakrzeński łączy oba fakty.

W toku śledztwa milicjanci trafiają na kartkę z dziwnym ciągiem cyfr. Dużo czasu zajmuje ustalenie, że nie jest to tajna instrukcja szpiegowska, tylko… rozkład jazdy pociągów podmiejskich odchodzących z Warszawy Śródmieście w kierunku Warszawy Wschodniej.

Tropy się mylą, przypadki nawarstwiają, a śledztwo rozłazi w szwach. Całe szczęście narrator czuwa i gdzie tylko może spieszy z pomocą śledczym. W ten sposób nadpalony kawałek pleksiglasu pałęta się przez niemal całe dochodzenie niczym dawno skasowany bilet WKD w kieszeni, by znaleźć właściwe miejsce pod wpływem właściwej interpretacji akt przez kapitana Zakrzeńskiego. W ten sposób uzyskujemy figurę milicjanta nieustępliwego, który kluczy, błądzi, myli i nie zawsze dostrzega nawet to, co dość oczywiste, a i tak osiąga cel. A zatem podprogowo sufluje się czytelnikowi konkluzję, że milicja jest zawsze skuteczna, nawet gdy pozory mylą. Wszystkie skróty logiczne podsuwane z delikatnością młoda pneumatycznego przez autora „Sprawy”, drażnią. Możemy potraktować jest jedynie jako usilne próby ukrycia narracyjnego niechlujstwa. Widać, że autor na szybkości pisał.

Bogusławski broni się natomiast garścią urokliwych cytatów, więc będzie mu częściowo wybaczone.

W kobiecie takiej jak Mariola Załęska możemy znaleźć zestaw wzajemnie sprzecznych cech:

„Z wierzchu niby nowoczesna cyniczna seksbomba, a w środku sentymentalna krowa”.

Łatwo zagubić się niezwykle skomplikowanych elementach opisu wyglądu jednego ze sprawców:

„Jakbym go zobaczył albo chociaż zdjęcie, mógłbym nawet w sądzie zaświadczyć. Nietypowa gęba. Rzeczywiście rosły, niedźwiedziowaty, zwalisty. Twarz raczej młoda, rysy grube. Łapy wielkie.”

Dużą atencją darzy autor rodzime kolejnictwo: „W tych nowych jednostkach Pafawagu jest tak widno, że aż za jasno”. Żałuję, że nie jeździłem nowymi jednostkami Pafawagu z taką uwagą za środkowego Gierka.

Pochylamy się nad sugestywnie aranżowaną wielkomiejskością Pruszkowa, które to miasto jawi się niemal jako metropolia.

„- Niby nie tak daleko od Pałacu Kultury – śmiał się kierowca – a utopić się można w tym całym Pruszkowie”.

Ewa nr 77 to niewątpliwie lektura nie dla każdego z brzegu czytelnika, natomiast pasjonat gatunku zawsze znajdzie coś dla siebie. Ja to nawet znalazłem sporo.