- Autor: Sztaba Zygmunt
- Tytuł: Różowa koperta
- Wydawnictwo: Śląsk
- Seria: Złota podkowa
- Rok wydania: 1957
- Nakład: 51453
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Pauliny Wolszczak
Nieodzowny słój kiszonych ogórków czyli śledztwo na delegacji
Minipowieść lub też dłuższe opowiadanie Zygmunta Sztaby „Różowa koperta” to ewenement. Po pierwsze ta szczupła, licząca 40 stron publikacja została wydana jako samodzielna książka. Po drugie ukazała się w serii Biblioteczka Złotej Podkowy, jako jedyny tytuł zajmujący cały tomik, będący jednocześnie utworem
typowo milicyjnym.
Trzeba tu nadmienić, że Złota Podkowa, wychodząca w latach 1957-1962, była serią bardzo dziwną, hybrydową. Poszczególne tomy składały się zazwyczaj z jednego utworu głównego oraz kilku drobniejszych. Przy czym rozmaitość autorów była ogromna. Możemy tu spotkać dzieła klasyków literatury światowej, jak Honoriusz Balzac, Prosper Merimee, Jack London. Klasyków kryminału, jak Artur Conan Doyle. Klasyków kryminału i romansu awanturniczo-przygodowego polskiego, jak Antoni Marczyński. Wreszcie, mamy tu także Zygmunta Sztabę. Słowem wszelaki możliwy miszmasz Zygmunt Sztaba na gruncie kryminału milicyjnego reprezentuje nurt plebejski. Akcje osadza w zapadłych dziurach, na dalekiej prowincji. Podejrzanych jest tam mało, ale śledztwo prowadzić niełatwo, gdyż lokalne środowiska są zwykle bardzo hermetyczne.
Oto dochodzi do morderstwa w Toczydłach. Nad brzegiem tutejszej rzeki zostaje znalezione ciało niejakiego Marcina Kozubskiego, miejscowego młynarza. Sprawę zgłosił Cygan z koczującego nieopodal rzeki taboru, Rufin Gabor (w serialu „07 zgłoś się” – odcinek „Wisior”, pojawia się Edward Gabor, skojarzenie odległe ale nasuwające się). Tu wspomnijmy, że tabory cygańskie przemieszczały się po kraju jeszcze do latach 60. Śledztwo podejmuje sierżant Knapik z tutejszego posterunku MO, ale nie udaje mu sie wyświetlić sprawy. I może wszystko poszłoby do umorzenia, gdyby nie pewien pułkownik z Warszawy zatroskany o podupadającą statystykę, nie wysłał na delegację do Toczydeł porucznika. Delegacja z samej Warszawy, z Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej, która mieściła się podówczas przy ulicy Karowej (obecnie w Pałacu Mostowskich, przy ul. Andersa).
Sierżant Knapik przyjął porucznika po królewsku. Na stole pojawiła się kiełbasa, masło i pomidory. A i to nie wszystko: „Ukrywa jeszcze w kieszeni jakąś butelczynę, której zawartości można było się od razu domyślić”. I Dalej: „Skoro już przynieśliście – ruchem głowy wskazał na wypchaną kieszeń – było, nie było. – Ja też tak sobie pomyślałem, panie poruczniku – ucieszył się sierżant. – Było, nie było. Po jednym nie zaszkodzi”.
Mamy tu więcej obrazków środowiskowo-obyczajowych i to stanowi główny urok „Różowej koperty” (tytuł nieodparcie przywodzi na myśl „Żółtą kopertę” Jerzego Edigeya). Bo co się tyczy samego śledztwa, to tradycyjnie – hipotezy, konstrukty myślowe oficera, intuicja czyli milicyjny nos, są tu w przewadze nad logiką. Na przykład wątek tytułowej koperty pojawia się poza ciągiem przyczynowo-skutkowym dotychczasowych działań. Z drugiej strony przyznać trzeba, że pozytywnych zaskoczeń też nie brakuje. No i wielkim pozytywem jest lapidarność. Kto inny (na przykład Albert Wojt) dysponując tak samą osią fabularną wprowadziłby to utworu pluton zbędnych postaci i rozciągnąłby tekst do rozmiarów pełnego tomu w serii Labirynt.
No to zajrzyjmy jeszcze do gabloty w bufecie, w restauracji Sielanka: „W oszklonej gablotce stały półmiski z tradycyjnymi sałatkami i ze śledziem, był także nieodzowny słój kiszonych ogórków i piramida szprotek w puszkach z czarno-żółtymi banderolami”.
Miejscowości Toczydła, czy też Toczydło nie zlokalizowałem. Natomiast samo słowo „toczydło” może oznaczać roślinę z rodziny selerowatych lub kamień szlifierski. Porucznik prowadzący śledztwo nie ma imienia ani nazwiska, symbolizuje zatem milicję jako taką. Warto przeczytać dla kolorytu epoki.