Kłodzińska Anna – Sprawy milicyjne 260/2022

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Sprawy milicyjne
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą
  • Tom 110
  • Rok wydania: 2018
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Wydawnictwo klubowe

Ile kryminałów napisała Anna Kłodzińska? Zależy jak liczyć. Niektórzy twierdzą, że 34. Oczywiście liczymy wraz z powieściami gazetowymi, które przywrócił do życia Klub MOrd, np. „Jak śmierć jest cicha”. O tym i podobnych tytułach zapewne słyszeli lub nawet znają miłośnicy autorki. Natomiast mało kto słyszał o tytule Anny Kłodzińskiej „Sprawy milicyjne”, a istnieje takowy i o nim tutaj słów parę.

Oczywiście „Sprawy milicyjne” to także dzieło wydane przez organ wydawniczy Klubu MOrd, czyli wydawnictwo Wielki Sen. Książka ta składa się z 32 reportaży kryminalnych publikowanych pierwotnie na łamach „Życia Warszawy”, w latach 1976-1978. Są to teksty o dość znormalizowanej objętości kilku stron w książce, co odpowiadało stałemu miejscu na łamach gazety. Autorka miała liczne kontakty z oficerami dochodzeniowymi komend milicji w całej Polsce. Świadczy o tym fakt, że wymienia często nazwiska, funkcje i miejscowości. A zatem informacje musiały pochodzić często z pierwszej ręki. W kręgu zainteresowań dziennikarki i pisarki były sprawy różnego kalibru – od włamań, kradzieży biżuterii, czy nawet …koni, po morderstwa. Słowem cały przekrój przestępczej działalności epoki początkowego i środkowego Gierka.

W tekście „Jeden z 280” mamy sprawę morderstwa uczennicy szkoły handlowej w Zgierzu. Ciało znalazł przypadkowy przechodzień na bocznej ścieżce. Milicja nie miała początkowo żadnych śladów. Dopóki nie znalazł się świadek, który wspomniał, że widział w okolicy mężczyznę na motorze WSK. To już było coś. Wystarczyło sprawdzić wszystkich 280 właścicieli takich motorów zarejestrowanych w Zgierzu i wytypować któregoś. Ale czy to na pewno musiał być motocyklista?

Trudną sprawą okazała się zagadka morderstwa Marianny Ł. Z łódzkich Bałut. Kobieta została napadnięta we własnym domu, okradziona i zamordowana. Szukano w kontaktach denatki, zataczając coraz większe kręgi. Śledztwo obejmowało coraz do inne osoby. I tak po nitce do kłębka. Milicjanci działali dalej, nawet po tym, jak prokurator umorzył sprawę.

W reportażu „Nocny gość” (czy ten tytuł nie przypomina nam pewnej powieści Anny Kłodzińskiej, brzmi identycznie). Oto po Pradze Północ grasował w roku 1975 niejaki Bogdan H. Włamywał się do sklepów spożywczych, biur, kwiaciarni, szkół i barów. Kradł pieniądze i drobne przedmioty. Szedł na ilość, a nie na jakość. Często uciekał po dachach budynków. W jednym z biur znalazł okólnik, w którym wyjaśniano jak chronić mienie przed kradzieżą i przedstawiono wnioski, że nic nie zostało w tej sprawie wykonane. Włamywacz wykazał się humorem zostawiając w służbowej maszynie do pisania tekst o treści: „Zgadzam się – nocny gość”. Wpadł przy próbie kolejnego włamania, do sklepu przy ul. Rembielińskiej na Bródnie. Cóż, dobrze znam tę ulicę, gdyż w czasach licealnych dojeżdzałem trawamjem linii 1, 2, 3, 25 lub 32 do liceum. Linia tramwajowa wiodła właśnie wzdłuż tej ulicy. Było to jednak dekadę później, więc nie miałem szans spotkać Bogdana H. A ponoć był to ciekawy człowiek, tylko skręcił nie w tę uliczkę co trzeba i tak mu już zostało.

Intrygujący jest tekścik „Koniokrady”. Sprawa tyczy masowej kradzieży koni ze stajni lub pastwisk na terenie elbląskiego, olszyńskiego, białostockiego, ale także wrocławskiego. Duża szajka rekrutująca się przeważnie, choć nie tylko, z Cyganów, kradła konie, wywoziła w zupełnie inny rejon kraju, gdzie następnie były szybko odsprzedawane i wymieniane na starsze i słabsze, za dopłatą. Jak taki proceder w ogóle był możliwy? Wszak kradzież konia, to nie to samo co przywłaszczenie pierścionka, czy nawet samochodu. Cóż, Cygan potrafi.

W rejonie Grodziska i innych miejscowości położonych wzdłuż trasy WKD czyli Warszawskiej Kolei Dojazdowej, działał elegancki włamywacz kreujący się na niepozornego urzędnika. Teczka, parasol i schludny strój powodowały, że nie wzbudzał podejrzeń. Rozpoznawał teren i zwyczaje mieszkańców domów jednorodzinnych, po czym wracał po ich nieobecność i opędzlowywał wnętrza. Działał spokojnie, metodycznie i nikomu nie zwierzał się ze swej działalność, nawet…przyjaciółce u której mieszkał. Niestety zgubił go pewien szczegół.

To jedynie garść wrażeń z tej intrygującej książki. Spieszę wyjaśnić, że pochwała milicji oczywiście jest, ale propogandy politycznej, często widocznej w późniejszych dokonaniach twórczyni postaci porucznika Szczęsnego, nie stwierdziłem. A zatem można czytać śmiało.