Kąkolewski Krzysztof – Umarli jeżdżą bez biletu 200/2022

  • Autor: Kąkolewski Krzysztof
  • Tytuł: Umarli jeżdżą bez biletu
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1965
  • Nakład: 40280
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Iwony Mejzy

Brutalna panorama codzienności

Pisząc reportaże kryminalne dla „Kuriera Polskiego” Krzysztof Kąkolewski pracował na swoją późniejszą sławę. Szlifował styl dzieł: „Jak umierają nieśmiertelni” (o meandrach życiowo-artystycznych gwiazd PRLu),czy „Co u pana słychać” (rozmowy z byłymi nazistami).

My jednak pochylimy się nad ostatnim tomem reportaży kryminalnych „Umarli jeżdżą bez biletu” (1965). Tytuł najpierw wydano w Kluczyku, a następnie wznowiono w 2010, w ramach krótkotrwałej reaktywacji serii, już w wydawnictwie Zysk. Tom składa się z 16 reportaży.
Tytułowy tekst zaczyna się mocno: „Śmierć starego szewca wstrząsnęła całą dzielnicą”. Kto i po co miał mordować biednego rzemieślnika, możemy postawić odważne pytanie. I Kąkolewski się przed takim elementarnym pytaniem nie wzdraga. Ale wszystko po to by zmylić czytelnika. Okazuje się bowiem, że nic nie jest takie, jak się z początku wydaje. Wkraczamy na tereny działania mafii skórzanej. Tu warto wspomnie, że były to czasy państwowego monopolu w przemyśle garbarskim. Stąd potem słynna afera skórzana (tu warto polecić dzieło Anny Kłodzińskiej „Malwersanci”, dla pogłębienia tematu). Wracając do naszego szewca trafimy na kolejną tajemnicę. Otóż morderca nie skradł stosu złotych monet zamelinowanych w …kapciach. Tyle frapujących wydarzeń i informacji na krótkim zaledwie odcinku teksty. I taki właśnie jest Kąkolewski. Coś zasugeruje, potem walnie woltę, następnie zaś uogólni prostą sprawę do rangi dramatu wielkiego jak dzielnica. Kąkolewski bowiem, nawet pisząc relację kryminalną, chciał osiągnąć coś więcej. Dać opowieść o ludziach i czasach. I to po latach widać. Dziś nadal czyta się bardzo dobrze, choć miejscami styl autora „Umarłych” nieco zgrzyta. Tu jakiś dziwny skrót, tam niedopowiedzenie, z kolei kawałek dalej jakaś drobna niejasność. Wszystko dlatego, że Kąkolewski domaga się od czytelnika uważności.

Weźmy opowiastkę „Akacjowa aleja”. Tu też na początku ostro. Akcja osadzona w 1947. Ktoś trafia w lesie na furmankę, a na niej martwy i chłop i równie martwi trzej bandyci. Wszystkich powaliła seria z broni maszynowej. Czyżby jakieś rozgrywki polityczne? Nic z tych rzeczy. Krwawa sytuacja wiąże się z postacią Alicji B., i wcześniejszym wydarzeniem. Otóż niewiasta była urzędniczką ekspozytury i dysponowała kasą na zaliczki dla plantatorów buraków. Nitki kilku spraw gmatwają się coraz bardziej.

Zupełnie innej tematyki tyczy „Zakręt śmierci” (tak, chodzi o słynny odcinek drogi pod Szklarską Porębą). Ktoś zgłosił wypadek motocyklowy. Prawdopodobnie potrącenie przez przejeżdżającą ciężarówkę. Jeden trup na miejscu. Oczywiście taki wypadków było na tym odcinku drogi sporo, ale jestem pewien że opowieść właśnie o tym konkretnym wynikała z jego nietypowości, choć pozory mogły mylić.

W tekście „Bazyliszek – osiemnasta” penetrujemy z kolei świat warszawskich prostytutek. Oto listonosz ujawnia nieżywą Zofię K, zabitą przy użyciu tępego narzędzia w jednym z mieszkań przy Marszałkowskiej 72.

Czyżby wchodziła w czyjś rewir? A może usiłowała oszukać swego opiekuna? Dziewczyny z Polonii, Cedetu i Kopciuszka nie widzą nic konkretnego.

Są także teksty, gdzie walor społeczno-obyczajowy góruje nad kryminalnym, np. „Otworzyć po mojej śmierci”. Sprawa długoletniego konfliktu małżeńskiego jest tu próbą diagnozy dwuosobowego mikroświata, a wątek trucia talem wydaje się jedynie punktem wyjścia do narracji.

Zapewne nie wszystkie reportaże kryminalne Kąkolewskiego opublikowane na łamach „Kuriera Polskiego” zostały pomieszczone później w książkach. Musiała być przecież jakaś selekcja, wybór tych, które autor uznawał za najlepsze. Może ktoś to kiedyś sprawdzi.

„Kurier Polski” istniał w latach 1959-1999. Mam pewien sentyment do tego tytułu, bo sam w nim pracowałem jako szeregowy dziennikarz działu miejskiego, w końcówce istnienia „Kuriera” jako dziennika (potem istniał jeszcze chwilę jako tygodnik).