- Autor: Jeżewski Stefan
- Tytuł: Człowiek bez twarzy
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1966
- Nakład: 30300
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Michała Lorka
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Potęga polskiej chemii, czyli dwa litry z czerwoną kartką na troje
O Stefanie Jeżewskim wiemy niewiele, a w zasadzie nic. Poza tym, że popełnił jedną powieść kryminalną – „Człowiek beztwarzy”, wydaną w serii Labirynt. Po Polsce krąży niemiecki szpieg, który rozbija się po drogich hotelach, szaleje z kobietami, spotyka z przedstawicielami różnych firm i tylko spece z kontrwywiadu są w stanie położyć tamę tej eskapadzie.
„Muszę zamordować człowieka, chociaż nikt mnie nie zmusza i nie wiem nawet jeszcze kogo zabiję”. Czyż nie jest to genialne pierwsze zdanie otwierające powieść kryminalną? Doceniam. Szkoda, że Jeżewski nie jest w stanie utrzymać do końca tak zbudowanego napięcia, choć wspomniany na wstępie skryty protagonista (na okładce mamy kontury kapelusza, co ani chyba oznacza szpiega) zamawia w restauracji porcję łososia, zamiast sandacza w galarecie, pod kieliszek benedyktynki (czy ktoś zna smak benedyktynki?) do kawy. Tylko jeden kieliszek? To od razu budzi podejrzenia.
A zatem nie dziwi nas, gdy nieco później z okna pokoju hotelu „Stolica” (przypuszczalnie chodzi o hotel „Warszawa”) wypada na kawiarniany taras i umiera ze skutkiem natychmiastowym niejaki Jan Górski, a raczej (jak się rychło okazuje) jakiś osobnik, przy którym znaleziono dokumenty wspomnianego Górskiego? A zatem, kto tak naprawdę wyleciał hotelowym oknem? Czy wyleciał na własne życzenie, czy z czyjąś pomocą? Słowem, jakie były okoliczności owej defenestracji? Pytań jest zresztą więcej i odpowiedź na nie musi znaleźć porucznik Lubicz, oficer szczupłej postury, rozczarowany wobec wątpliwej kariery w resorcie, człowiek palący cygaretki, noszący wypłowiały kapelusz i z pokorą wykonujący rewizje u handlarek na Bazarze Różyckiego. Tak, sprawa trupa z hotelu może być czymś podniecającym.
Służbom szybko udaje się ustalić, że hotelowy denat to niejaki Wolski (równie rzadkie nazwisko) z Krakowa. Lubicz dociera do jego żony, która tak charakteryzuje Wolskiego: „Kobieciarzem nie był, ale pilnowałam go, bo dzisiaj baby tylko czyhają na cudzych mężów”. Zgroza, po prostu strach wyjść z domu. Do akcji włącza się porucznik Kowalik, który podąża krok w krok za…Heinrihem Brunerem, przemysłowcem w Bremy. Krąży on po całej Polsce. Spotykamy go w Łodzi, Warszawie, Krakowie, Wrocławiu. Kontaktuje się z pewną kobietą, która łączy funkcję prostytutki i …dziewczyny podejrzanej o kontakty z wywiadem NRF. Nic dziwnego, taka postać musiała uosabiać zgniliznę moralną. I tu wpadamy na trop merytoryczny. Oto dowiadujemy się, że inżynierowie z Instytutu Badań Chemicznych przekazali owej pani jakieś notatki ważne dla gospodarki. Czyżby chemia z Polski miała zdetronizować chemię z Niemiec? Dziś jest raczej odwrotnie – niemieckie proszki do prania uchodzą w niektórych kręgach za lepsze, niż te same proszki oferowane na rynku rodzimym. Królują na bazarach i pod kościołami na prowincji po niedzielnej mszy To oczywiście odległa dygresja, ale podobnych sufluje pełno „Człowiek bez twarzy”. Po całym kraju krążą szpiedzy zorganizowani w rozległe siatki.
Za nimi podążają milicjanci i spece z kontrwywiadu (resorty te mieszają się i przenikają wzajemnie). Czasem trudno się zorientować kto szpieg, a kto pracownik naszych służb. I oto trafiamy na zdanie: „- Dobra literatura może być źródłem inspiracji intelektualnej nawet dla funkcjonariuszy milicji”. Z całą pewnością zła literatura także i nie mogę ukrywać perwersyjnej radości z czytania również tejże. Można także odnieść wrażenie, że Jeżewski miał także wielką radość pisząc „Człowieka bez twarzy”. Porucznik Kowalik poświęca się służbie bez reszty, upijając służbowo w sztok z pewnym dozorcą i jego małżonką. Zeszło dwa litry z czerwoną kartką na troje. Niestety nie wiemy, czy pili równo, a to wszak kluczowa kwestia. Prosimy się jednak nie martwić, gdyż będzie jeszcze okazja strzelić jednego dalekobieżnego w dalszej części fabuły. A kto wie, może nawet dwa. Przed nami sporo zwrotów akcji, ale wynik ostateczny jest nam aż nadto znamy. A zatem spokojnie wypijam dalekobieżnego i tu stawiam kropkę.