- Autor: Górecki Gustaw
- Tytuł: Obcy na wyspie
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1979
- Nakład: 120000
- Recenzent: Mariusz Młyński
„Obcy na wyspie” to klasyczny przykład dobrze zapowiadającej się książki doszczętnie spalonej „Labiryntowymi” wymogami. Zaczyna się intrygująco: harcerze obozujący na małej wysepce na Wiśle znajdują zwłoki mężczyzny; w kieszeni denata znalezione zostaje małe pudełko z pozytywką, na której nagrany jest ciąg cyfr kojarzący się milicjantom z nierozwiązaną od miesięcy sprawą tajemniczego szyfru.
Tymczasem kończący studia na politechnice Rafał Lis wyjeżdża na praktyki do instytutu w Danii; przed wyjazdem kontaktuje się z nim tajemniczy mężczyzna, który twierdzi, że ojciec Rafała, profesor Jan Lis, który w 1953 roku uciekł właśnie do Danii chce się zobaczyć z synem. W Kopenhadze okazuje się, że Rafał ma przybraną siostrę, która mówi mu, że Jana Lisa w ogóle w Danii nie ma; milicja zaczyna podejrzewać, że kontakt z Rafałem może chcieć nawiązać ktoś podający się za jego ojca.
Na papierze wygląda to więc wszystko przyzwoicie ale w rzeczywistości z książki wieje nudą, akcja jest pozbawiona napięcia, a postacie są mało wyraziste. Autor tworzy tu co chwilę jakieś wątki, które albo pozostawia samemu sobie albo wyjaśnia je w stylu paradokumentu „Trudne sprawy”; wszystko jest tu po prostu mdłe i nijakie. Oczywiście za całą hecą musi stać człowiek pochodzący z rodziny kolonistów niemieckich spod Tucholi, który ochotniczo służył w SD, a po wojnie przystąpił do Organizacji Gehlena i teraz zajmuje się werbowaniem agentów – swoją drogą, jest to postać przedstawiona jak jakaś ostatnia ciamajda, a nie jakiś charyzmatyczny czarny charakter. Ręce opadają – mniej więcej do połowy powieść trzyma się jako-tako, potem robi się coraz nudniej, potem coraz bardziej nijako, a w końcu coraz głupiej. Jest to więc książka na którą szkoda tracić czas, bo pożytku z niej nie ma żadnego.