Zeydler-Zborowski Zygmunt – Goryl z Wołomina 20/2014

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Goryl z Wołomina
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo LTW
  • Rok wydania: 2012
  • Recenzent: Wiesław Kot

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego

Piękna, a nawet niebrzydka

Pewna dolarowa panienka z Kruczej czy Hożej złapała Pana Boga za nogi. Pan Bóg miał na imię Harold, pochodził z Chicago, z dolarem się nie liczył i obiecał zrobić z niej gwiazdę filmową. A to przecież trafia się zaledwie co trzeciej dolarowej panience. I tak ją autor zostawia, bo już ma nowe zabawki.
Oto bowiem pewien jowialny badylarz ze sfer podwarszawskich szastnął się do siostry, do Wołomina, gdzie stwierdził istnienie siostrzeńca, który w sensie planów życiowych takie ni to, ni sio. Ale za to kawał byka. Siostrzeniec jak raz mu się nadał, bowiem jego stary przyjaciel z Chicago akurat podesłał mu siostrzenicę z usilną prośbą, by ten przechował ją under cover. Bo jego gniotą chicagowscy gangsterzy, a od czasu filmu „Pół żartem, pół serio” wiemy, że tacy są raczej „pół serio”. I ów byczek z Wołomina (w tytule powieści figuruje jako „goryl”) ma baczenie na panienkę. Ale niedokładne. Bo pewnego dnia odzywa się telefon, że mamusia chora. Głos w słuchawce trochę dziwny, ale nie bardzo „- To na pewno Kamińska. Ona lubi sobie popić, a jak popije, to dostaje takiej chrypki.” Oczywiście, nie poznał się młodziak na prowokacji. Pod nieobecność chłopaka z Wołomina zamordowana zostaje jego podopieczna w zupełnie innym lasku podwarszawskim. I to w sposób tak wyrafinowany, że nie da rady rozpoznać twarzy. Z miejsca zaczynamy podejrzewać, że ta zamordowana to nie ta zamordowana, co miała być zamordowana, a nie została zamordowana. I śledzimy poszukiwania mordercy, które są utrudnione o tyle, że część tych zabiegów musi się odbyć zaocznie, bo korzenie sprawy zostały zapuszczone w Chicago. Ale jak się doda dwa do dwóch (two plus two), to wiele można wywnioskować. Co też następuje.
Tyle intryga. Nas jednak ciekawość pcha ku obrazowi epoki.
Zeydler-Zborowski wiele uwagi poświęcił wyglądowi, modzie i fizjonomice.

Czytamy: „Włosy jasne, związane w gruby węzeł, nadawały całej postaci charakter sportowy.” Były czasy, że człowiek się odpowiednio zaczesał i już miał sportową sylwetkę. A teraz? Wyciskaj siódme poty na siłowni…
Rozważań o kobiecej urodzie ciąg dalszy. Tym razem o warsztacie pracy pewnej cizi: „Zamiłowanie do sztuki kulinarnej było zapewne przyczyną nieznacznego zaokrąglania się jej kształtów, ale ciągle jeszcze była bardzo zgrabna i atrakcyjna, a jej minimalna nadwaga przyciągała mężczyzn z bliższego i dalszego Wschodu.” Z tym „bliższym Wschodem” trochę to niejasne. Oczywiste, że szejkom naftowym podobały się kobiety zaokrąglone. Ale dlaczego w grubaskach mieliby nagle zagustować obywatele Związku Radzieckiego?
I mistrzowskie wręcz określenie damskiej urody autorstwa oficera śledczego:
„Kozielski przyjrzał się uważnie fotografii.
– Piękna dziewczyna – powiedział – niebrzydka.”
Zresztą milicjanci występują w powieści jak zwykle jako koneserzy sztuki. Bo np. panienka, która zjawia się w komisariacie, nie przypomina im Poli Raksy (jak jednemu rockmanowi), ale szczyty dokonań malarstwa europejskiego: „Twarz owalna o delikatnie rzeźbionych rysach, okolona ciemnymi, puszystymi włosami, przypominała obrazy z okresu renesansu.”
A oto krótki kurs zasad prostytucji dolarowej:
„ – Czy znacie Izabelę Borecką?
– Co mam nie znać. Jasne, że znam. To moja dziewczyna.
– Stręczyliście ją do nierządu?
– Jaki tam nierząd, panie władzo. Jak chciała sobie perfumy kupować w Peweksie, to się kurwiła za dolary.”
Nasze panienki dolarowe to jedno. Ale tam, gdzie wszystko jest za dolary panuje dopiero prawdziwa Sodoma i Gomora:
„- Ale Kwiecińskiego pani kokietowała.
Zawahała się.
– Nooo tak, trochę.
– Żyła pani z nim?
Spojrzała na niego zdumiona.
– Dziwne pytanie. To był bardzo przystojny mężczyzna.”
I jeszcze na ten sam temat:
„- Z tego, co pan mówi, wnioskuję, że pański zięć znalazł sobie w Stanach jakąś sympatię.
– A mało to tam takich bogatych kurew, które żadnemu mężczyźnie nie przepuszczą. Tfu… – Grabiecki splunął z rozmachem.”
Te Amerykanki stanowczo zbyt wiele czasu trwonią na puszczanie się, co się odbywa kosztem słuchania muzyki:
„Kozielski pochylił się nad papierami i przez dłuższą chwilę
studiował je z ogromnym zainteresowaniem.
– Ciekawe, bardzo ciekawe – powiedział półgłosem, jakby się bał zdradzić jakąś tajemnicę. – Czy pani wie, kto to jest Artur Morisson?
Energicznie potrząsnęła głową.
– Nie mam pojęcia. Pierwszy raz słyszę to nazwisko.”
Jaki stąd wniosek? Że panienka nie słuchała The Doors.
A tak portier w hotelu objaśnia zasady obsługi gości dewizowych:
„- Pan Terner był taki pijany, że tamten musiał go podtrzymywać. O mało nie upadł. Bałem się, że mi zarzyga cały hol. Ale jak ktoś płaci twardą walutą, to może sobie i rzygnąć.”
Delikatnie poruszono w powieści braku rytmicznych dostaw w zaopatrzeniu. Oto bowiem amerykański gość musiał wypełniać formularze raz na papierze takiego, a raz innego gatunku:
„- Najwidoczniej inne wydanie – uśmiechnął się porucznik. – Z papierem to od dawna mamy poważne kłopoty, i to w najróżnorodniejszych dziedzinach.”
No właśnie. Z jakim to jeszcze rodzajem papieru mieliśmy te przejściowe…? Bo jakoś trudno sobie przypomnieć.
W temacie polszczyzny stwierdziliśmy umiarkowane innowacje. Autor wprowadza np. pojęcie „sędziwej staruszki”:
„Kozielski trochę się speszył. Palnął gafę. Uśmiechnął się.
– Nie sądzę, żeby pani brat podróżował z sędziwymi
staruszkami.”

Naturalnie dość już mamy młodych staruszek i ich hulaszczego trybu życia!
Spotykamy też pojęcie „faktu konkretnego”. Zapewne w opozycji do licznych faktów niekonkretnych: „Można by przypuszczać zemstę. Ale ja nie lubię przypuszczać. Mam zwyczaj opierać się na konkretnych faktach.”
Pojawia się też motyw „energicznego spojrzenia”: „Piotr już się opanował. Poprawił się na krześle i energicznie spojrzał na milicjanta.” Energicznie to spoglądał na widzów Holoubek (lasery w oczach). Ale może ten Piotr to podpatrzył? Energicznie?
Pięknie też autor pisze o śmierci: „Drzewa stały ciche z resztkami jesiennego przyodziewku. Od czasu do czasu jakiś liść odrywał się z gałęzi i szybując w powietrzu, spływał łagodnie ku ziemi. Pachniało wilgocią i umierającymi ziołami.” Tylko jaki zapach wydzielają te „umierające” zioła? Bo te zdychające marnie po przydrożnych rowach zwyczajnie śmierdzą.

I wreszcie niewzruszone prawdy, które prostują ścieżki naszego życia:
Co Chicago to nie Wołomin.
Co masz zjeść jutro, zjedz dzisiaj, bo człowiek jutra niepewny.
Nie muszą być żadne frykasy, żeby sobie człowiek uczciwie podjadł.
Głupstwo zrobić łatwo, a naprawić potem trudno.
Liczenie się z każdą minutą to nieodzowny warunek powodzenia we wszystkich życiowych sprawach.
Taksówkę nie zawsze można znaleźć.
Nawet najlepsi fachowcy mogą się mylić.
Jak się kto głupim urodzi, to i głupim umrze.
Pijanego chłopa nie wolno wpuszczać pod pierzynę.
Jak się coś zaczyna, to trzeba kończyć.
Każdemu należy się trochę rozrywki.
Jak się da, to się zrobi
Najlepszemu jeźdźcowi zdarzy się, że go koń zwali.
Jak trzeba, to trzeba.
Z biegiem czasu ludzie się zmieniają.
Dwie młode, ładne dziewczyny rzadko kiedy przepadają za sobą.
Rozwój motoryzacji pochłania coraz więcej ofiar.
Jak to się życie ludziom czasem komplikuje. A wszystkiemu winna ta przeklęta motoryzacja.
Technika nas zabija.
Chłop to chłop i na to nie ma rady.
Jak jest przyjemny nastrój, czas szybko mija.
Zdarzają się ludzie umiejący panować nad swoimi uczuciami.
I wreszcie najważniejsze:
Nie należy spraw służbowych mieszać z dupą.
Żebym to ja na tę bezcenną myśl trafił ze dwadzieścia lat temu… A tak…