Zeydler-Zborowski Zygmunt – Prawda rodzi nienawiść 40/2012

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Prawda rodzi nienawiść
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 32
  • Rok wydania: 1971
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Norbert Jeziolowicz



Peerel jako druga Szwajcaria lub nawet Kajmany

Tej recenzji właściwie w ogóle miało nie być.  Do tej pory przeczytanie którejś z powieści ZZZ było dla mnie za każdym prawdziwym wytchnieniem po lekturze wielu przeciętnych, miałkich i po prostu niedobrych peerelowskich kryminałów. Nietrudno było do tej pory zauważyć, że moje recenzje z twórczości zawsze kojarzą się z odciskami w parkiecie, które wyżłobiłem podczas klęczenia przed tym autorem. Przez ostatnich kilka lat nie natrafiłem na żaden utwór prozatorski ZZZ, który nie byłby chociaż odrobinę lepszy niż średnia powieści milicyjnej.

Aż do poprzedniego tygodnia, kiedy to  wpadła mi w ręce „Prawda…” i upadł kolejny mit niepokonanego pisarza. Dlatego nie chciałem niepotrzebnie nagłaśniać tego wypadku przy pracy, ale z drugiej strony uczciwość recenzencka także do czegoś zobowiązuje.

Cała intryga kryminalna jest właściwie dość klasyczna, a jej najważniejsze elementy przedstawiają się w sposób następujący: skłócone  małżeństwo z dziesięcioletnim stażem, zapowiedzi zbliżającego się rozwodu, małżonka dostaje gigantyczny spadek po wujku badylarzu (ponad dwa miliony ówczesnych złotych polskich), jakiś czas później zostaje ona zamordowana, głównym podejrzanym jest mąż, który zresztą nieco później także pada ofiarą zabójstwa ucharakteryzowanego na samobójstwo, a  wreszcie cały spadek znika z książeczki oszczędnościowej PKO  prowadzonej na hasło. Tylko dlaczego ani czytelnik ani mąż nie dowiadują się jak właściwie zamordowano denatkę ?! Zresztą prowadzący śledztwo kapitan Ignacy Suchecki wcale się nie dziwi, gdy Edward Rosicki (czyli owdowiały mąż) nawet nie interesuje się jak zginęła jego żona, Joanna. Nie wiadomo nawet, czy milicja zabezpieczyła jakiekolwiek ślady po pierwszym zabójstwie, ponieważ nie jest to nigdy przedmiotem rozmów funkcjonariuszy ! O Zakładzie Kryminalistyki wspomina się dopiero przy drugim trupie — natomiast okoliczności pierwszego morderstwa pozostają do dzisiaj zagadką bez rozwiązania. Poważnemu pisarzowi literatury popularnej klasy ZZZ nie powinny się zdarzać takie wpadki.

Na dodatek ZZZ chyba po raz pierwszy (i mam nadzieję, że również ostatni) zdecydowanie przyjmuje punkt widzenia literatki Kłodzińskiej: wszelka zgnilizna zaczyna się w środowiskach artystycznych, które tak naprawdę są pseudo-artystyczne. Właściwie wystarczy opis młodego malarza wskazujący na długie włosy oraz połatane spodnie i od razu wiemy, że mamy czynienia z degeneratem moralnym, któremu w dodatku ze społecznych środków zafundowano pracownię na strychy jednej ze staromiejskich kamienic. A co oni robią w tych pracowniach ? Wiadomo: piją koniak, kłócą się z nagimi modelkami i malują akty. Kolejna podejrzana grupa zawodowa to dziewczyny znające języki obce i oprowadzające po Warszawie oraz całym kraju zagraniczne wycieczki. A już fakt czasowego pobytu w drugim obszarze płatniczym (w tym wypadku jest to miasto Paryż we Francji) stanowi poszlakę może jeszcze nie procesową, ale zdecydowanie obciążającą każdego polskiego turystę. Dobrze chociaż, że ZZZ nie wprowadził do tej historii Downara i przynajmniej tego autorytetu nie wytarzano w błocie nijakości.

Oczywiście, ZZZ był zbyt dobrych fachowcem i nie napisał powieści złej każdym jej aspekcie, jak się to zdarzało innym jego kolegom po fachu. Znajdziemy tutaj kilka ciekawych szczególików — jak np. zazdrość funkcjonariusza Grabika o znaleziony w trakcie rewizji egzemplarz „Ulissesa” i pytanie, ile on może kosztować na czarnym rynku. Zresztą takich książek się nie kupuje, ale „zdobywa”.

Myślę, że po tych czterech dziesięcioleciach od wydania, współczesnego czytelnika zainteresuje także informacja o pewnym aspekcie peerelowskiej bankowości. Otóż w oddziałach PKO można było wpłacać pieniądze na anonimową książeczkę oszczędnościową prowadzoną na hasło, a do dokonywania wypłat nie było wymagane przedstawienie dokumentu tożsamości, a jedynie znajomość tegoż hasła. Tytuł tego zeszytu w wersji łacińskiej to jest właśnie takie hasło do książeczki będącej własnością  zamordowanej Joanny Rosickiej. To byłoby w Unii Europejskiej w dzisiejszych czasach poprawności politycznej, walki z terroryzmem oraz praniem brudnych pieniędzy zupełnie niedopuszczalne, a wtedy byliśmy prawie drugą Szwajcarią albo innym rajem podatkowym. I chyba nawet nikt tego nie zauważył i nie reklamował Peerelu wśród bogatych inwestorów.

W związku z tym, że chodzi o jednak o autora — ikonę powieści milicyjnej, to starałem się nieco na siłę szukać okoliczności łagodzących. Przyszły mi do głowy dwie. Może  ZZZ miał przygotowaną większą powieść, ale dla potrzeb zeszytu Ewy musiał w tempie ekspresowym skrócić znacząco pierwotny tekst i to właśnie z tego powodu wyrzucono akurat te fragmenty, które nadawały tej całej historii jakiś sens ? Inne możliwości to popełniona z takim samym skutkiem pomyłka zecera lub też niedopatrzenia w druku całości lub części nakładu. Sami oceńcie czy to brzmi prawdopodobnie. Pewną poszlaką w tym kierunku zdaje się być fakt błędnego wydrukowani nazwiska autora na okładce, co wskazuje na generalny brak zaangażowania drukarni w przygotowanie tej pozycji.

Tak więc można powiedzieć, że ten „Prawda…” idealnie nadaje się dla zbieraczy całej serii niebieskich zeszytów, fanatycznych wielbicieli prozy Zygmunta Zeydlera- Zborowskiego lub historyków zajmujących się dziejami usług finansowych w powojennej  Polsce. Cała reszta potencjalnych czytelników może spokojnie poszukać lepszych publikacji tego autora.