- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Śmierć grabarza
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 116
- Rok wydania: 1980
- Nakład: 150300
- Recenzent: Ewa Helleńska
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Jakie kwalifikacje powinien mieć grabarz?
Sto szesnasty zeszyt kultowej serii „Ewa wzywa 07” to utwór Zygmunta Zeydlera Zborowskiego o dość ponurym tytule „Śmierć grabarza”.
No cóż, grabarz to też człowiek, umrzeć musi jak każdy. Nasz bohater nie umiera jednak zwyczajnie. Już sam początek opowiadania wprowadza nas w nastrój niczym z tandetnego horroru. Jest listopadowy zimny dzień, wieje wiatr, na cmentarzu pełno błota, pogoda w sam raz na pogrzeb. Uczestnicy smutnego obrzędu mają ponure miny, poruszają się powoli po brudnej i zabłoconej drodze.
„I nagle … przeraźliwy kobiecy krzyk:
– O Boże! Tam…! Tam…!
Zatrzymują się. Wszystkie oczy zwracają się we wskazanym kierunku.
Ciemny, podłużny kształt ma w sobie coś groteskowo nierealnego. Podobny do szmacianej lalki, kołysanej podmuchami wiatru. W pobliżu leży przewrócona ławka, pomalowana zieloną farbą. Ktoś śmieje się histerycznie.”
Identyfikacja zwłok nie stanowiła problemu — wisielcem okazał się grabarz Walenty Kosiński.
Gdyby poprosić wiele osób o sporządzenie charakterystyki typowego grabarza, odpowiedzi byłyby zapewne podobne. W ludzkich wyobrażeniach grabarz to człowiek bez wykształcenia, prymitywny, zaniedbany, ponury, często w stanie wskazującym na spożycie, odludek. Nasz grabarz był jednak osobą zupełnie inną. Kapitan Wadzewski, który prowadzi śledztwo, jest zaszokowany zebranymi informacjami dotyczącymi denata.
„Duży pokój z kuchnią. Spodziewali się zastać niechlujne, brudne pomieszczenie, noszące ślady wieloletniego zaniedbania. Tymczasem mieszkanie utrzymane było we wzorowym, a nawet pedantycznym porządku. […]
Zaintrygowani podeszli do półek zastawionych książkami. Wznosiły się nieomal do sufitu. Grube tomy o tematyce historycznej, prawniczej oraz religijnej. Żywoty świętych, dzieła filozoficzne, kodeksy karne, a nawet jakieś starodruki. Wszystko to pieczołowicie wytarte z kurzu i równiutko poustawiane.
Koźlak wszedł na drabinkę i przyjrzał się książkom stojącym na wyższych półkach.
– Wyobraź sobie, że w językach obcych! — wykrzyknął zdumiony. — Angielskie, francuskie, niemieckie.
Wadzewski, zupełnie oszołomiony, kręcił głową z niedowierzaniem.”
Dodajmy jeszcze, że na ścianach w pokoju grabarza wiszą stare i cenne obrazy o treści religijnej, w szufladach znaleziono czasopisma również o religijnej tematyce, a w szafie — oprócz dość przyzwoitych ubrań — wisiały … dwa franciszkańskie habity. Znaleziono tam także przybory do charakteryzacji i dwie sztuczne brody. Teraz dopiero kapitan Wadzewski przestał rozumieć cokolwiek.
Wkrótce okazało się, że Kosiński był człowiekiem bardzo wykształconym, robił w życiu różne rzeczy, a grabarzem został pod wpływem pewnych tragicznych wydarzeń. Podejrzanymi o zamordowanie Kosińskiego (samobójstwo od razu wykluczono) byli początkowo trzej faceci — hieny cmentarne, którzy właśnie wyszli z więzienia, gdzie znaleźli się dzięki grabarzowi. Wiadomo jednak, że zbyt proste rozwiązania zagadki kryminalnej nie wchodzą w rachubę w dziele, bądź co bądź, mistrza polskiej powieści kryminalnej. Kapitan Wadzewski z łatwością rozszyfruje powody śmierci nietypowego grabarza-intelektualisty. Po drodze poznamy kilku ciekawych ludzi, dziwaków owładniętych manią religijną, mściwych i fanatycznych. Dodajmy do tego bogatą Amerykankę polskiego pochodzenia i jej cenne klejnoty, działalność hien cmentarnych, i takie tam inne historie.
Nie znam innego polskiego kryminału z czasów PRL, w którym zaatakowano by skrajne postawy religijne. Dzisiaj chyba nie byłoby to możliwe. A „Śmierć grabarza” polecam wszystkim, którzy jej jeszcze nie czytali. Ponure to dzieło, ale trochę nietypowe.