Edigey Jerzy – Strażnik piramidy 183/2011

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Strażnik piramidy
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Rok wydania: 1977
  • Nakład: 30290
  • Recenzent: Norbert Jeziolowicz

Na prawo piramida, na lewo piramida, a w środku  piaszczysta pustynia

„Strażnik piramidy” to z punktu widzenia naszego  Klubu dość nietypowa powieść autorstwa jednego z Wielkiej Trójki Powieści Milicyjnej. Jest to jeden z  elementów takiej mało znanej, ubocznej  serii Jerzego Edigeya, która skierowana była do młodzieżowego czytelnika.

Kolejną ciekawostką jest fakt, że autor odrywa się  zarówno od  tradycyjnego miejsca  akcji (Peerel), jak i czasu akcji (powojenna polska  współczesność), jako że przeniósł większość  akcji tej powieści do Egiptu, a co najmniej w połowie nawet Egiptu starożytnego. Chyba w ramach Klubu nie powstała jeszcze żadna recenzja z czterech powieści należącej do tego nurtu twórczości Edigeya, ale jest to luka, którą powinno się jak najszybciej zlikwidować. Chociaż – szczerze mówiąc – w dziedzinie literatury dla młodzieży Edigey osiągnął status co najwyżej autora drugo albo i nawet trzecioligowego i nie dorastał do pięt takiemu Bahdajowi, Niziurskiemu, Nienackiemu  czy chociażby Januszowi Meissnerowi (i wielu innym, których nie wymieniam). Z drugiej jednak  strony na plus trzeba mu zapisać, że  podjął się zadania popularyzacji historii starożytnej wśród młodzieży.

Na pierwszy rzut oka odnosi się wrażenie, że  Edigey starał się wzorować swojego bohatera na jednym z  największych herosów peerelowskiej popkultury, jakim był Pan Samochodzik,  starając się upchnąć w wątku kryminalno-sensacyjnym  jak najwięcej  informacji historycznych. Na szczęście oszczędzono czytelnikom opowieści o wyzwalaniu się mas pracujących z jarzma arystokracji i burżuazji. Autor nawet przy różnych fabularnych okazjach podkreśla, że  robotnicy pracujący przy budowie piramid byli traktowani o wiele lepiej, niż to przedstawiało się do tej pory w podręcznikach, a dla wielu z nich było to pożądane źródło dochodów w czasie, gdy nie mogli pracować na polach.

Fabuła zaczyna się od przyjazdu do Kairu turysty z odległej Polski, kraju postępowego i wspierającego ruchy narodowowyzwoleńcze w krajach arabskich. Od początku jest trochę dziwnie, jako że jego turystyka nie jest typowa- nie ma na przykład próby handlu ręcznikami frote albo kremami nivea. Ten turysta jest niezamożny (posiada tylko dewizy wymienione w dozwolonej  kwocie w Narodowym Banku Polskim), ale za to bardzo zainteresowany zabytkami i historią Egiptu. W porównaniu z wycieczkami z USA jest zresztą turystą biednym jak przysłowiowa mysz kościelna i na przykład  musi mieszkać w tanich hotelach dla tubylców, a nie w Hiltonach czy innych Marriottach zbudowanych w centrum stolicy. Podobnie, jak ma to miejsce w wielu innych powieściach z lat 70-tych, także i w „Strażniku” mamy trochę propagandy sukcesu: to nic, że nasi rodacy za granicą byli biedni, ale  za to wszyscy ich  lubią i szanują w przeciwieństwie do Amerykanów,  którym zawyżają ceny, oszukują na rachunkach i wciskają najgorszą egipska cepelię. Jako ludzie kulturalni i spadkobiercy duchowi wielkiego imperium starożytności i w rzeczywistości pogardzają tymi nowobogackimi prostakami z kraju o tak krótkiej historii. Dodatkowo,  jak w powieściach  Szklarskiego natychmiast pojawiają się liczne tropy polski. Chyba z trzy razy  wspomina się w różnych rozmowach z Egipcjanami  o zagadkach piramid rozwiązanych przez polskiego architekta i geologa, Wiesława Kozińskiego. Jego publikacje są bardzo dobrze znane nawet przeciętnym Egipcjanom. Niekiedy nawet nasz bohater podejmuje nieśmiałe (aczkolwiek skuteczne) próby korupcyjne częstując rozmówców papierosami marki Carmen, które cieszyły się wtedy podobno bardzo dobrą opinią nad Nilem.

Niedługo po przyjeździe turysty oraz pierwszej podróży do piramid zaczynają się dziać dziwne rzeczy: poganiacz wielbłądów wydaje się zdecydowanie zbyt wysoko wykwalifikowany do swojej pracy,  jego syn wieczorami spaceruje po Kairze nosząc się  z europejska z piękną dziewczyną — czego jego ojciec się wypiera, pokój hotelowy naszego rodaka zostaje przeszukany pod jego nieobecność, a na dodatek syn poganiacza  odnosi mu rzekomo zagubiony podczas zwiedzania zabytków zegarek.  Później akcja przenosi się do starożytnego Egiptu, do czasów budowy piramidy dla faraona Chefrena i zmieniają się także bohaterowie. Zresztą ta zmiana czasu akcji całkowicie nie jest konsekwentna,  jako że na przykład w okolicach strony 148 przeskakujemy mniej więcej pięćset lat. Z kolei w części historycznej tej powieści  nieco gubi się wątek i przesłanie do czytelnika.

Edigey nie zasypuje nas datami czy nazwami, ale koncentruje się głównie na warunkach życia  szarego egipskiego człowieka. Natomiast z drugiej strony ulega pokusie podążania śladami Prusa, kiedy pokazuje jak wyglądają  zasady i mechanizmu sprawowania władzy w każdym państwie. Faraon jest tylko pozornie wszechwładny — cały czas musi on szukać doraźnych sojuszników do osiągnięcia swoich celów.  Na upartego można by nawet uznać, że krytykując na przykład rozrost kasty biurokracji  wśród załogi budującej piramidy, także komentuje realnie istniejącą gospodarkę planową. Trudno się oczywiście nie zgodzić, że każdy dwór wielkiego władcy  niezależnie od epoki przyciąga różnego rodzaju aferzystów i łachudrów, ale wielkim odkryciem intelektualnym to niewątpliwie nie było. Przyszli inżynierowie znajdą natomiast dla siebie dokumentację techniczną konstrukcji piramid, a dla tych, którzy nie interesują się w ogóle historią,  dołożony został jeszcze wątek romansowy udowadniający potęgę miłości pokonującej wszystkie możliwe  przeszkody.

Jednak w moim nawet skrótowym opisie powieści „Strażnik” wygląda dużo lepiej, niż naprawdę się to dziełko czyta. Oznacza  to, że autor miał pomysł i ambicje, ale niestety poległ na szczegółach wykonawstwa. To może nawet zabrzmieć dziwnie, ale ma on wiele wad typowych dla drugorzędnych dzieł powieści milicyjnej, ale rzadko spotykanych w peerelowskiej powieści młodzieżowej. I tak na  przykład fabuła się co jakiś czas urywa i autor nie jest w stanie zbudować napięcia w tej powieści, które mogłoby wciągnąć czytelnika. Myślę, że intencje popularyzatorskie zatriumfowały nad  intrygą i  autor zdryfował  w kierunku  umieszczenia w powieści zbyt wielu informacji historycznych. Dodatkowo Edigey jakby w ogóle zrezygnował z budowania jakichkolwiek postaci z osobowością, co dotyczy zarówno bohaterów współczesnych, jak i tych starszych o kilka tysięcy lat.  Wszyscy są tam papierowi, pozbawieni cech charakterystycznych i zrobieni  z plastiku poprzez odlanie ich za pomocą dokładnie tej samej formy. Zupełnie jakby fabuła i ludzie podporządkowane były znacznie ważniejszemu przesłaniu, którego jednak trudno się doszukać. O czystości jego intencji  świadczy rekomendowanie czytelnikom w  posłowiu lektury kilku bardziej naukowych książek o starożytnym Egipcie.

Jedyna rzecz, która może zastanawiać, to fakt, iż turysta z Polski odwiedza Egipt dwukrotnie i za każdym razem w czasie zbliżonym do konfliktów wojennych z Izraelem: za pierwszym razem jest to tzw. wojna sześciodniowa (1967), a za drugim  wojna Jom Kippur (1973). Przy okazji  udaremniony zostaje także pewien eksperyment amerykańskiej ekspedycji mający na celu odkrycie komnaty grobowej piramidy Chefrena. Ale jeśli miały to być wskazówki, że ten turysta był może w rzeczywistości w delegacji służbowej w Egipcie, to jest  bardzo dobrze ukryte (chyba, że to na polecenie cenzury wycięto kiedyś odpowiednie fragmenty).

Nie dziwi więc, że Edigey nie zrobił większej kariery jako autor książek dla młodzieży, jako że w tej dyscyplinie konkurencja była wtedy zaiste olbrzymia. I jeszcze jedna refleksja i trochę smutna: książka miała gigantyczny nakład mierząc współczesnymi standardami, ale zapewne nie czytali jej w dzieciństwie przyszli (obecni) polscy parlamentarzyści. Jakże trudno pogodzić wierność całych pokoleń egipskiej rodziny  przysiędze złożonej zmarłemu faraonowi z trybem życia niektórych naszych polityków, którzy potrafią 'zaliczyć’ w ciągu dwunastu miesięcy trzy różne partie.