Josephine Eckert Gill – Wymarły dom 184/2011

  • Autor: Josephine Eckert Gill
  • Tytuł: Wymarły dom
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1957
  • Nakład: 50205
  • Przełożył: Tadeusz Jan Dehnel
  • Recenzent: Marzena Pustułka

Dom, który umarł czyli tajemnica rodu Bellamych

„Rezydencja Bellamych, okazała trzypiętrowa kamienica, zajmowała reprezentacyjny narożnik Marlborough Street w dzielnicy Back Bay w Bostonie (….) Stary dom wart był zainteresowania. Frontowy portyk, choć nie pysznił się schodami i wiódł prosto na mały taras był ozdobiony klasycznym łukiem z czerwonego marmuru opartym z obu stron na parze toskańskich kolumn. Szerokie wykuszowe okna na pierwszym piętrze przypominały domy średniowiecznych patrycjuszy. Kamienna fasad była jednak zniszczona przez niepogody, szara jak grzbiet mysikrólika, toteż niknęła pośród bardziej wymuskanych sąsiadów”. Tak właśnie wyglądał dom, który umarł, a stało się to wcale nie ze starości, ale za sprawą zamieszkujących go ludzi, którzy przez chciwość i niekontrolowane emocje zaplątali się w zbrodnicze afery.
Pierwszy wypadek miał miejsce pewnego wiosennego popołudnia — ze skutkiem śmiertelnym spadła ze schodów kuchennych niejaka Anna Chisholm, sekretarka i panna do towarzystwa panny Elżbiety Bellamy, nestorki rodu. Początkowo wszystko wygląda na zwykły choć tragiczny wypadek, jednak nos śledczy porucznika Desmonda swędzi go najwyraźniej , dając do zrozumienia, że coś w tej sprawie wyjątkowo śmierdzi. Niestety, klan Bellamych — Westcottów to stara bostońska arystokracja, która potrafi trzymać jednolity front szczególnie w momencie zagrożenia swej prywatności , a więc — nikt nic nie wie, nikt nic nie widział. O biednej denatce nie wiedzą nic, ani skąd pochodzi, ani czy ma rodzine i oczywiście absolutnie nic o jej życiu prywatnym. Mało tego, przedłużające się śledztwo zostaje nagle zastopowane, gdyż ktoś już pociągnął za odpowiednie sznurki i porucznik Desmond otrzymał krótkie, ale nie pozwalające na sprzeciw polecenie – ” dać spokój”. Gniewa go to bardzo, bo był sumiennym państwowym urzędnikiem, ale nie miał innego wyjścia. Na szczęście , w całą sprawę wcześniej wprowadzony został przyjaciel porucznika, młody dziennikarz Matt Garrick. Właśnie on prowadzi pół — prywatne, pół — dziennikarskie śledztwo. Wychodzą na jaw coraz to nowe fakty , które rodzina chętnie ukryłaby przed opinią publiczną. Dochodzi do kolejnej zbrodni, tym razem jednak porucznik jest szybszy niż przeciwdziałania klanu i doprowadza do autopsji denatki. I tu nie ma już żadnych wątpliwości — śmierć kolejnej kobiety nie była przypadkowa ani naturalna, została ona uduszona. W tej sytuacji śledztwo rusza pełną parą, a prywatne dochodzenie dziennikarza bardzo je wspomaga. I w końcu to właśnie Matt Garrick wpada na ślad mordercy ( przebłysk geniuszu, ale bardzo prawdopodobny ) . Przy wydatnej pomocy swojego wydawcy i redaktora naczelnego „Tribune” Matt zastawia pułapkę na zbrodniarza , która okazuje się bardzo skuteczna. Niestety, nie jest to koniec perypetii redaktora , bowiem ogłuszony srebrnym lichtarzem ( no bo w końcu czym można być ogłuszonym w takiej rezydencji jak nie srebrnym lichtarzem! ) traci przytomność i pozwala mordercy zwiać. Trzeba przyznać, że osoba mordercy jest dla czytelnika niejakim zaskoczeniem, ale o tym, jak skończył się pościg za uciekinierem musicie przeczytać już sami. Naprawdę warto. Książka jest napisana żywym językiem, czyta się szybko i z zainteresowaniem. Klimat i charakterystyka starego bostońskiego rodu sprawiają, że książka przypomina trochę powieści Agaty Christie, która przecież często umieszczała akcję swoich książek w takich starych, nudnych z pozoru i spokojnych domach. Klan Bellamych również wydaje się nudny jak przysłowiowe flaki z olejem, jednak okazuje się , że poszczególni jego członkowie są żywymi postaciami, pełnymi skrywanych emocji i pragnień. Każdy ma jakąś swoją mroczną tajemnicę do ukrycia, nikt nie jest taki, jaki wydawałby się na pierwszy rzut oka, i każdy ma motyw aby popełnić zbrodnię. A za wszystkim stoi oczywiście nie tylko dobre imię rodu, ale stara , poczciwa kasa, czyli spadek. Lektura bardzo przyjemna i pouczająca, książka powstała w końcu w czasach współczesnych dla PRL-u, chociaż w innym, że tak powiem, obszarze płatniczym. Mimo to, zbrodnicza natura ludzka i motywy postępowania okazują się takie same. Jak zawsze.