Pochuro Piotr – Dziewięć milimetrów do nieba 187/2010

  • Autor: Pochuro Piotr
  • Tytuł: Dziewięć milimetrów do nieba
  • Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Branta
  • Rok wydania: 2009
  • Recenzent: Norbert Jeziolowicz

Gdzie są chłopcy z tamtych lat?

Właściwie to powinienem wszystkim Klubowiczom serdecznie odradzić przystępowanie do lektury prozy  Piotra Pochuro  zaraz po przeczytaniu którejkolwiek z powieści milicyjnej, ponieważ  taki eksperyment może się zakończyć sporym szokiem psychicznym.

Różnica pomiędzy milicjantami a policjantami jest bowiem zdecydowanie więcej niż chcielibyśmy w ogóle przyjmować do wiadomości. W każdym bądź razie niezamierzoną  ofiarą lektury „Dziewięciu milimetrów do nieba”  może być dobre samopoczucie czytelnika czy nawet poczucie względnego bezpieczeństwa na oświetlonych ulicach.

Piotr Pochuro określany jest w informacji od wydawcy jako  były kilkunastoletni funkcjonariusz policji (działał także w patrolach interwencyjnych), a jako zwieńczenie swojej kariery zaliczył także służbę w Centralnym Biurze Śledczym.  Wygląda więc na to, że zna on bardzo dobrze realia, o których pisze.  I to  właśnie jest największy  problem z tą książką.

Jeśli tak bowiem wygląda naprawdę przeciętny dzień polskiego policjanta, to musimy widzieć w tych ludziach bohaterów z, których prawie każdy zasługuje na pogrzeb na Wawelu z honorami państwowymi. Przy czym najgorsze w tym wszystkim nie jest wcale niebezpieczeństwo wynikające z kontaktów z przestępcami czy tzw. „uczciwymi obywatelami”, ponieważ ten aspekt pracy można skutecznie zneutralizować  wisielczym czarnym humorem (patologia społeczna to  wszystko  na zewnątrz tego radiowozu !), ale brak jakiegokolwiek wsparcia pracy policjantów ze strony   innych organów państwa. Po przeczytaniu pierwszych stron czytelnik podziela zresztą przeświadczenie rozmawiających policjantów, że najlepszym przyjacielem policjanta jest długopis, którym pisze on służbowe notatki. A wiedza nabywana w trakcie szkoleń przygotowujących do tej służby na temat np. zasad używania broni palnej przez funkcjonariuszy  jest wykorzystywania  do pisania kolejnych notatek uzasadniających jej użycie. Z pewnością  nie przyda się nikomu, gdy musi celować do przestępcy także wyposażonego również w broń palną i podjąć właściwą odpowiednią decyzję w ciągu ułamków sekund. Albo nawet w dużo mniej  spektakularnej akcji – ustawić się do blokady uciekającego samochodu.

Zresztą najważniejsze fragmenty tej powieści (czyli zastrzelenie jednego z policjantów) są opisywane bardzo krótko, ponieważ w rzeczywistości także trwają tylko chwilę, natomiast ich skutki ciągną się w nieskończoność.

Dodatkowo pozornie działająca  po tej samej stronie prokuratura właściwie jest drugim – poza przełożonymi i politykami  – potencjalnym  wrogiem każdego policjanta, ponieważ  łatwiej się wypromować w celu większej kariery  na oskarżeniu policjanta o naruszenie przepisów, niż ścigać prawdziwych bandytów.

W przeciwieństwie do powieści milicyjnej, żaden z funkcjonariuszy  nie czyta wieczorami Dostojewskiego, ani nie snuje  przy herbacie kombatanckich wspomnień z partyzantki. Mamy zresztą wrażenie, że jedna zmiana na patrolu dostarczy doświadczeń i wspomnień wystarczających  za lata kariery zawodowej w innym zawodzie. A wieczorami po prostu dzwoni się do  domu i kłóci z żoną, ponieważ w związku  z zastrzeleniem policjanta na służbie wszyscy pracują w nadgodzinach.

I to zapewne będzie absolutnie niezrozumiałe dla  wielbicieli trylogii „Millennium” Stiega Larssona, ale moim zdaniem czytelnicy „Dziewięciu milimetrów” będą  co najmniej w pierwszym emocjonalnym odruchu raczej ufali policjantom skutecznym, a nie tym przywiązanym niewolniczo do regulaminu i odnoszącym konstytucyjne prawa człowieka także  ofiar przestępstw.

Opowiadanie o fabule tej powieści  w sumie nie ma wielkiego sensu, ponieważ  tak naprawdę  bohaterów jest wielu lub też mówiąc innymi słowy:  bohaterem zbiorowym jest cała policja. Albo można stwierdzić na jeszcze trzeci sposób: bohaterami powieści są  różnego rodzaju piony i jednostki policyjne, które rozrywane są ustawicznie przez konflikty, ale z drugiej strony ich sukcesy warunkowane są współpracą i minimalnym wzajemnym zaufaniem. No, i oczywiście jest jeszcze coś takiego jak solidarność zawodowa ludzi połączonych wspólnym wrogiem.

Nie przywiązywałbym większej wagi do przypisania gatunkowego tej powieści: trudno jest ja raczej uznać za powieść kryminalną, może spełnia niektóre kryteria uznania za thriller (dawna polska nazwa: dreszczowiec), ale film oparty n tej powieści uchodziłby raczej na dramat policyjny.

To jest jedna z tych niewielu książek, w której wyraźnie widać, że czerwona linia chroniąca czytelnika przed  siłami zła i chaosu na świecie jest jeszcze bardziej cienka i wątła niż mogłoby się wydawać. Tęskni się wtedy za uporządkowanym światem Downara czy Szczęsnego.