Gordon Barbara – Błękitne szynszyle 4/2009

  • Autor: Gordon Barbara
  • Tytuł: Błękitne szynszyle
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1960
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

Podwarszawski trup z branży futrzarskiej

Lektura „Błękitnych szynszyli” Barbary Gordon dostarczyła mi ze trzy pudy
niekłamanej przyjemności, choć po względem konstrukcyjnym powieść ta na pewno robotą koronkową nie jest. Ma natomiast dość rzadki w milicyjniakach powab miękkiej autorefleksji bohaterów i pewne pokłady gładkiego psychologizowania. A to już bardzo wiele. Wszystko zaś okraszone dwoma trupami.

Najpierw zostaje zgładzony właściciel sklepu futrzarskiego z Chmielnej (strzał w serce oddano z pistoletu kaliber 7,65, tu określany jako rura). To zaskoczenie, bo słyszało się określenia gnat, kopyto, pukawka, ale rura?
Owszem, mówi się czasem kolokwialnie „rura”, ale nie w odniesieniu do pistoletu. Potem atmosferę wzmacnia trup kobiety – tym razem cios zadany nożem do wyprawiania skórek, w plecy. Oba szokujące wydarzenia mają miejsce w Brzozowej, gdzie turkocze kolejka łącząca wspomnianą miejscowość z Warszawą. Brzozowa to rzeczą jasna Podkowa Leśna, czego można się łatwo domyśleć, ale Barbara Gordon upewniła nas o tym w swoich wspomnieniach (), zaznaczając nawet, że akcję umieściła w Podkowie Leśnej Zachodniej. Jest
taki przystanek Kolejki WKD.

Do śledztwa zostaje rzucony tandem (zwróćmy uwagę – dwa trupy – kobieta i mężczyzna, dwoje śledczych kobieta i mężczyzna, rzadki paralelizm) – prokurator Anna Świgoń oraz jej pomocnik porucznik Sebastian Chmura. Działają trochę razem trochę samodzielnie, ale to kobieta jest ważniejsza i to nie tylko dlatego, że dokonuje kulminacyjnej konfrontacji zbierając do kupy grono podejrzanych, niczym Herkules Poirot. Anna Świgoń jest bowiem także w osobiście związana ze śledztwem. Bo oto okazuje się, że jakiś związek ze sprawą może mieć jej dawna przyjaciółka, mieszkająca przypadkiem, na ulicy Kwitnących Wrzosów (tu od razu pcha się skojarzenie z „Orchideami z ulicy Szkarłatnej” Heleny Sekuły). Nie bez winy może być również dziennikarz
Marcin Kir, do którego to pani prokurator zapałała afektem. A zaczęło się tak niewinnie. Kir pojawił się u Anny po linii służbowej prosząc o informacje dotyczące napadu na spółdzielnię w Małej Wsi. Jak niedaleko od
spółdzielczości do uczuć wyższych. No ale jak wychodzi na jaw, że kolega Kir miał w kieszeniach bilety relacji Warszawa-Brzozowo-Warszawa, a twierdził że był w ty czasie gdzie indziej, to atmosfera od razu się zagęszcza. Do tego dochodzi kolejna podejrzana – gosposia nieboszczyka. Czytała „Życie Warszawy” do góry nogami. Co to może znaczyć? Czyżby to ona mordowała?

Fabuła rozwija się niespiesznie przez 90% dwustustronicowej powieści i kroi się całkiem przyzwoita powieść obyczajowa. Rozterki pani prokurator, kolejne podejrzenia, krytyczne spojrzenie na prywatną inicjatywę, w szczególności garbarzy, futrzarzy i rozmaitej maści pośredników.
Wspomina się o lokalu „Golonka” na Wilczej oraz napoju „Fructovit”, spożywanym przez porucznika Chmurę na „górce” Cedetu. Czujemy także klimat ulicy Chmielnej oraz staromiejskiego rynku, gdzie przycupnęli dorożkarze, a bogatsi warszawiacy ucztują w „Krokodylu”.

Natomiast im bliżej kulminacji tym więcej królików z rękawa wyciąga autorka.
Natłok motywów, poszlak i coraz bardziej abstrakcyjnych powiązań między domniemanymi podejrzanymi osłabia książkę, a zakończenie żywcem wyjęte z klasycznego kryminału anglosaskiego jest wyraźnie sztucznie doklejone. Ale nic to, skoro „Istnieje w Brzozowej mafia, czy też odgałęzienie wielkiej mafii rządzącej hodowlą zwierząt futerkowych” (str. 162). Polecam dla atmosfery i ciekawie nakreślonych postaci, w szczególności kobiecych.
Kobiety pełnia tu bowiem wszelkie możliwe role.