Roy Jacek – Czarny koń zabija nocą – Pierwsza seta 69

  • Autor: Roy Jacek
  • Tytuł: Czarny koń zabija nocą
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: seria Czerwona Okładka
  • Rok wydania: 1977
  • Nakład: 100350
  • Recenzent: Piotr Głogowski
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

LINK recenzja Ewy Helleńskiej
LINK recenzja Wiesława Kota
LINK recenzja Moniki Przyguckiej

Kto bije konia, kto posuwa królową czyli socdetektyw rozwiązuje tajemnicę ojczulka Millera

O roli i znaczeniu postaci prywatnego detektywa w klasycznej powieści kryminalnej można by napisać obszerną rozprawę. Od zwykłego, urzędowego stróża porządku odróżniają go przede wszystkim: niekonwencjonalność działania, brak przymusu podporządkowywania się zwierzchnikom, przepisom, regulaminom, itp, oraz większe niż w przypadku milicji, zaufanie społeczne.

Ponieważ w realiach ustroju socjalistycznego instytucja prywatnego detektywa zakrawała na herezję, polscy autorzy powieści kryminalnych dokonywali przeróżnych zabiegów, aby swojego milicyjnego bohatera „udetektywić”, ile tylko się dało. Niektórzy autorzy automatycznie rezygnowali z tego typu zabiegów, uznając je za mało poważne, lokując wydarzenia fabuły na obszarach państw o innych formach prawno-ustrojowych.

Na tym tle Jacek Roy w powieści Czarny koń zabija nocą dokonał czynu spektakularnego. Stworzył on oswojoną postać prywatnego detektywa poprzez trzy zabiegi: import z Zachodu (dziadek detektywa był Anglkiem), uspołecznienie (detektyw wykonuje swą pracę za darmo i dla dobra ogółu) i skolektywizowanie (pracuje tylko w ścisłym porozumieniu z serdecznymi przyjaciłmi z MO). Już same jego imię i nazwisko – Arystoteles Bax zdradza nam, że mamy do czynienia z człowiekiem nietuzinkowym. Autor konsekwentnie i precyzyjnie buduje jego sylwetkę, stopniowo odkrywając przed czytelnikiem różne informacje. Art ma lat trzydzieści kilka, jest kawalerem, mieszka w willi z rodzicami w Warszawie na ulicy Rodzynkowej (Siekierki), jest szczupły, średniego wzrostu, z wiechą niesfornych włosów koloru zleżałego siana na głowie, a jego ulubiona piosenkarka to Ewa Demarczy. Mimo że na codzień jest szarym i niewyróżniającym się pracownikiem naukowym (doktor filologii klasycznej), w czasie wolnym od pracy dla rozrywki pomaga milicji rozwiązywać skomplikowane zagadki kryminalne.

Milicja w Szczecinie zawalona jest robotą po same uszy: Teren wielkiego portu był zawsze wdzięcznym teatrem działań aktorów, którym role pisał chyba sam Lucyfer, a reżyserię prowadził jego zastępca. Doliniarze, waluciarze, paserzy, płotki i rekiny podziemia gospodarczego, niektórzy nieuczciwi marynarze, spekulanci, sutenerzy, prostytutki i wreszcie ci najgroźniejsi, „arystokracja kryminalna” – spece od mokrej roboty, więc major Paweł Szymański (oficer bez ukończonych studiów!!!), pełniący w książce rolę narratora, zmuszony jest ślęczeć nad aktami 24 godziny na dobę. Kiedy jednak postanowia spędzić niedzielę jak normalny człowiek w Klubie Książki i Prasy (Jak inni zagłębiłem się w stos kolorowych tygodników zagranicznych, pełnych golizny. Niezła kawa, idylla. Pięknie zaczęła się niedziela.), niespodziewanie spotyka swojego dobrego przyjaciela, razem idą na mecz Pogoń – Górnik, a tam prosi go o pomoc w rozwiązaniu sprawy morderstwa w pensjonacie „Rybitwa” w Świnoujściu. Akurat dobrze się składa bo lingwista-detektyw właśnie ma zamiar udać nad morze na urlop i pouczyć się języka szwedzkiego…

Dokładnie rok po dokonaniu pierwszej zbrodni, w pensjonacie „Rybitwa” ma miejsce zamach na życie Marii Reszel. Co ciekawe, skład gości jest identyczny jak przed rokiem. Międzynarodowe (są Szwedzi i Norwedzy) towarzystwo spotyka się, żeby rozegrać turniej szachowy o flaszkę dobrego koniaku. W tym momencie do akcji jako Artur Kowalski wkracza Art, wielki miłośnik obcych języków,  szchów i pięknych kobiet (których się jednak trochę boi). Jego miejscowym pomocnikiem (i opiekunem) jest porucznik Wiater. Społeczny i kolektywny detektyw nie może przecież działać w pojedynkę! Kluczem do rozwiązania intrygi jest rozwikłanie reguły doboru graczy w turnieju i ustalenia wzajemnych zależności i powiązań. Jak zwykle w takich wypadkach ślad prowadzi w przeszłość, więc niebawem okazuje się, że wszyscy gracze należą do spadkobierców ekscentrycznego niemieckiego przemysłowca Millera, a stawką jest ukryty przez niego w willi (obecnie pensjonacie) skarb.

Naukowiec-detektyw Arystoteles Bax zamiast opalać się na plaży (niestety pogoda nad Bałtykiem bywa kapryśna), z narażeniem życia tropi mordercę, który podejmuje rzucone mu wyzwanie i hardo sobie poczyna. Maria Reszel zostaje w końcu zamordowana, a na jej szyi bezczelny zbrodniarz zawiązuje jedwabne szaliki, które nosił Art. Między nimi zaczyna toczyć się dynamiczna rozgrywka, choć do samego końca trudno zorientować się, kto spośród mieszkanców willi Millera jest mordercą.

W chwilach wolnych Art podrywa również z powodzeniem studentkę AWF-u Bożenę Czado, która waha się czy wyjść za bogatego, ale 30 lat starszego od niej dziennikarza Janusza Milewskiego. Zainteresowania anatomiczne Arta panną Czado, ograniczają się zasadniczo do jej zgrabnych nóg: „Niezłe nogi” – pomyślał detektyw obserwując jej postać. Stanęła, rozejrzała się, podeszła do balustrady i oparła się o nią. Mniemanie młodego człowieka o jej dolnych kończynach ugruntowało się. Detektyw z miejsca wyłącza piękną studentkę z grona podejrzanych, bo nie gra ona w szachy. Przekonanie o jej niewinności utrwala się w nim po wspólnie spdzonej nocy: Dłoń dziewczyny była ciepła i miękka. Detektyw zamknął oczy, czuł się tak, jakby opadał powoli w przepaść. (…) W młodości lubił póść nad rzekę, położyć się na plecach i patrzeć w niebo, na obłoki, o niczym nie myśleć, przestać istnieć… Był w takich chwilach absolutnie szczęśliwy. Podobne uczucie ogarnęło go teraz.

Mimo szachowego wątku ciągnącego się przez całą książkę, nie trzeba się znać na tej grze ani trochę, żeby wiedzieć o co chodzi. Wystarczy, że wiemy jak porusza się koń, zwany też czasem skoczkiem. Autor nie przynudza nas zbędnymi informacjami, ograniczając się jedynie do wymienienia kilku nazwisk mistrzów szachowych (Euwe, Fisher), i nie strasząc nas również skomplikowaną terminologią szachową – debiut, obrona królewsko-indyjska, mat pojawia się tu i ówdzie w toku śledztwa.

Intryga kryminalna jest szalenie interesująca i niebanalna, więc nie będę jej tu szczegółowo analizował, aby nikomu nie psuć zabawy. Równie ciekawe, jeśli nie ciekawsze, są smaczki obyczajowe, które autor gęsto wplata w tekst. Jedne z najciekawszych dotyczą spożywania w dużych ilościach alkoholu (patrz aneks). Wszyscy ostro piją – kibice na meczu, pensjonariusze „Rybitwy”, wczasowicze, barmani, milicjanci i oczywiści nasz naukowiec-detektyw. A jak piją! Zaśmiała się widząc, jak detektyw z barmanem wychylili kieliszki jednym chaustem.

– Panowie, to nie wódka, koniaku się tak nie pije! Ważną rolę w konsumpcji trunków  odgrywają milicjanci: Oficer zjawił się i butelka rychło pokazała dno. Na szczęście, w decydującym momencie okazuje się, że uspołeczniony detektyw Bax ma mocną głowę i mimo sporej dawki alkoholu (Pił rzeczywiście wiele, ale mia swój dzień – mógłby stanąć do alkoholowej rywalizacji nawet ze słoniem.), z pomocą przyjaciół z milicji aresztuje bandziora.

Akcja powieści rozgrywa się w latach siedemdziesiątych, stąd liczne nawiązania do mitu „polskiej potęgi gospodatrczej”, których autor momentami z premedytacją nadużywa. Poza tym odwołuje się do istniejących w świadomości zbiorowej autostereotypów. Co wiecej, pochwały pod adresem Polski i Polaków wkłada w usta Skandynawów, aby uczynić je bardziej wiarygodnymi: Przede wszystkim podoba nam się wielka werwa życiowa Polaków, ich humor i zdolności, ujmuje nas wasza ogromna gościnność i serdeczność, imponuje szeroko pojęta tolerancja. Żeby nie było za różowo, goście zza morza krytykują nadużywanie napojów wysokoprocentowych i płaszczenie się przed cudzoziemcami: Pije si u was za wiele wódki, to lekkomyślność, zarówno jeśli chodzi o szkody biologiczne, jak i ekonomiczne, wypadki, absencja w pracy i tak dalej. (…) Razi nas także czołobitność waszej obsługi przed cudzoziemcami. Kelnerzy, służba hotelowa, a nawetpersonel sklepów traktują rodaka gorzej niż nas, dlaczego? Autor odpowiada nam też na pytanie, po co w ogóle obcokrajowcy przyjeżdżają do Polski, co tu zwiedzają i co im się podoba. Zabytki, przyroda, atrakcyjne pamiątki, a może niskie ceny produktów skłaniają ich do spędzenia urlopu w naszym kraju? Nie, w żadnym wypadku! Przyjeżdzają, żeby podziwiać nasz przemysł: Zwiedziliśmy stocznię w Szczecinie – kolos, dobra organizacja, robotnicy o wysokich kwalifikacjach i dużej ambicji, to samo dotyczy kadry technicznej i inżynierskiej. (…) Byliśmy także w tutejszym kombinacie rybackim, to również wielkie, dobre przedsiębiorstwo. Szkoda, że autor nie podaje dokładnej nazwy tego zakładu pracy, miejmy jednak nadzieję, że nie spotkał go podobnie gorzki los, co szczecińską stocznie. Nawiasem mówiąc, przy tak ogromnej otwartości i życzliwości Polaków z jednej strony, i tak zaawansowanej gospodarce z drugiej, trudno się dziwić, że nasz kraj w latach 70-tych był areną działań różnych siatek szpiegowskich, opisywanych szczegółowo w wielu milicyjnych powieściach. Szwedzi u Roya bez przeszkód wałęsają się po zakładach pracy, a życzliwi pracownicy pokazują im najnowocześniejsze technologie. W zakresie sieciarstwa demonstrowano nam pomysły, które wprowadzone do produkcji mogłyby przynieść grube miliony dolarów zysku.

Wróćmy jednak do społecznego detektywa. Natrudził się biedaczek nad rozwiązaniem łamigłówki, odnalezieniem skarbu Millera i schwytaniem mordercy, ale nie na darmo. Jego przyjaciel, zapracowany major Szymański dzieki temu dostał wreszcie upragniony awans na stopień podpułkownika (!), a Bożena z pięknymi nogami zerwała zaręczyny z bogatym redaktorem i skierowała swoje uczucia w stronę naszego ubogiego, ale uczciwego naukowca. Zresztą, już nie tak bardzo ubogiego, bowiem minister obiecał mu specjalną nagrodę za zasługi dla państwa. Ho ho, pieniądze nie przewracają mu jednak w głowie, nic bowiem nie jest tak obce socjalistycznemu detektywowi jak „prywata”: No cóż, jakąś sumę przeznaczybym na Zamek Królewski, część na podwyższenie stypendium dla pewnej znajomej dziewczyny, niebogatej z domu, ale arcyzamożnej przez matkę naturę, dopiero resztę połączyłbym ze swoimi oszczędnościami. Sprzedałbym swojego grata [garbusa – przyp. mój] i kupiłbym… dobry, nowy wóz, patriotycznie, polskiego fiata 125p.

Na koniec kilka smakowitych wyrażeń:

* Przebierał po guzikach jak Rosjanin po harmoszce.

* – Zadziwiające! – uśmiechnął się ironicznie surowy syn Temidy.

* W wyniku pańskich teoretycznych zainteresowań wielu przestępców zawisło praktycznie na szubienicy.

* Wypiłem, chociaż byłem na służbie. Bóg mi wybaczy i prokurator.

* Jego słowa uderzyły w napiętą ciszę jak piorun w stare drzewo.

Aneks:

Lokale: Szczecin – „Kaskada”, „Ekstra”, Świnoujście – „Jantar” (przy pl. Wolności), „Albatros”

Czasopisma: „Szachy”, „Ekspres Wieczorny” Samochody: fiat 125p, volvo, volkswagen garbus (filologa-detektywa Arta), taunus, mercedes

Alkohole: ciemne piwo (ulubiony napój majora), winiak, niezłe (?) wino, wódki –  jarzębiak, żytniówka, starka, pomarańczówka; koniaki – napoleon (główna nagroda w turnieju), pliska; whisky – Old Smuggler, Queen Anne (ulubiona Arta),

Papierosy – nikt nie pali!