- Autor: Morena Artur
- Tytuł: Umrzesz o północy
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 15
- Rok wydania: 1969
- Nakład: 100000
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
- Broń tej serii: Pierwsza seta
Zbrodnia elektroniczna, czyli japońska precyzja
Typowa powieść detektywistyczna, a nawet milicyjna ma konstrukcję składającą się z trzech elementów: zbrodnia, dochodzenie i wynik czyli wykrycie sprawcy. W przypadku „Umrzesz o północy” Artura Moreny mamy dołączony obszerny element początkowy, który moglibyśmy określić jako zapowiedź. Dowiadujemy się mianowicie, że ktoś chce zabić prezesa Interpolexu Marcina Koriola. Informuje o tym samego zainteresowanego korespondencyjnie. Codziennie wysyła list przypominając o tym, że dokona morderstwa konkretnego dnia o północy. Zamiar swój wykonuje.
Przyznać muszę, że powieść ta zapisana została w sposób cokolwiek drewniany. Umieszczenie akcji w czasach rozkwitającego PRL-u nie ma właściwe żadnego znaczenia, gdyż nie opuszczamy właściwie zakładu pracy i domu ofiary. Z założenia wymusza to teatralność. Byłby z tego materiał na teatr sensacji, bez konieczności ponoszenia dużych wydatków na scenografię.
Oczywiście ambicja autora było skonstruowanie utworu w sposób zegarmistrzowski. Dokładny, precyzyjny, perfekcyjny. Stąd całość podzielona na rozdzialiki tytułowane pełnymi godzinami lub nawet półgodzinami. Ogólną koncepcję utworu można oczywiście odnieść do powieści Agathy Christie „Morderstwo odbędzie się..”. Tam z kolei zbrodniarz informuje o swoim zamiarze popełnienia morderstwa dając ogłoszenie w prasie. Z kolei możemy się także odnieść do literatury wysokiej przywołując „Kronikę zapowiedzianej śmierci” Gabriela Garcii Marqueza.
Teatralność nieco przeszkadza w czytaniu. Nastawiamy się głównie na to by dowiedzieć się, co też za pomysł na zbrodnię wymyśli autor. Otóż ofiara zostaje zatruta za pomocą ukłucia igły wysuniętej z główki laski trzymanej w dłoni. Morderstwo może nastąpić punktualnie o północy, gdyż igła jest zdalnie sterowana za pomocą japońskiej elektroniki. Oczywiście widać tu wyraźnie piętno PRL w pamiętnym haśle o budowie drugiej Japonii. Chociaż nie wiem, czy mordowanie po japońsku tak często wiąże się w wykorzystaniem urządzeń zdalnie sterowanych. Morena usiłuje uciec od PRL brnąć w paradoks. Zdaje się mówić, że zbrodnia może zostać popełniona w najbardziej zadziwiający sposób. Nawet w PRL nie koniecznie muszą mordować waląc kamieniem w tył głowy, ciąć nożem, czy w najlepszym wypadku strzelać. Szczelnie wypreparowuje także kontekst czasowy i unika realiów. Wszystko jest zawieszone w próżni. Autor bawi się także koncepcją śledztwa. Prowadzone jest ono przez milicję oraz przez…Artura Morenę („- Chyba wiem, co mówię, panie Moreno, czy jak tam panu. – Morena poprawiłem, na końcu a. To polskie słowo, oznaczające materiał skalny transportowany i osadzany przez lodowiec” s. 7). Morena, pełni rolę detektywa („nie mogę spełniać usług prywatnego detektywa, taki zawód u nas nie istnieje” s.12) wynajętego do tej roboty (podobny zabieg tożsamości personalnej autora i bohatera pamiętamy z kryminałów Joe Alexa). A jaki jest motyw? Ano często występujący w powieści milicyjnej czyli „ślad prowadzi w przeszłość”. Nie, tym razem nie chodzi o pogrobowców hitleryzmu.
W całym pomyśle za najsłabszy punkt uważam zostawienie ofiary z swoim pokoju właśnie na czas popełnienia zbrodni. To już czysty idiotyzm. Natomiast przyznaje, że samo rozstrzygniecie jest dość zgrane (nie zdradzę). Warto wspomnieć, że Morena detektyw wcześniej był milicjantem i znał żonę ofiary. I tu wreszcie trafiamy na to ,co tygrysy lubią najbardziej czyli kobiety powab, iskrzenie, chemię i takie tam. O proszę: ”Miała czarne włosy, połyskliwie czarne, aż oczy bolały od tej czerni. Nie widziałem nigdy nic bardziej czarnego” (s. 3). Takich zdań bym więcej poczytał (widać wpływ Chandlera), ale trafiłem na nie już na pierwszej stronie, a potem już nie było tak dobrze. Czy jest jakaś chemia między Moreną, a ową czarnooką? Ma się rozumieć: ”Beata stała obok swego męża, wsparta o oparcie fotela. Stamtąd mogła bezkarnie uśmiechać się do mnie. Nie odpowiadałem na te uśmiechy” s. 19)
Z sympatią odnotowuję refleksję na temat młodych żon i starych mężów („Kiedy byłem młody, nie mogłem sobie pozwolić na taką żonę” s.8) i ciężkiej doli przedstawiciela organów ścigania („Kiedy wstaję rano, nigdy nie spodziewam się, że zobaczę trupa” s. 16). Nie można także pominąć dyskusyjki o modzie: „W tym momencie spojrzał na odsłonięte uda Pauliny: – Jak ty siedzisz? Popraw się zaraz? – O Boże –jęknęła Paulina, obciągając lekko spódniczkę . – Pan inspektor wcale się nie patrzył. Teraz jest taka moda.” s. 16). Nie sposób także tprzejść do porządku dziennego nad ogólną konstrukcja psychiczną niektórych kobiet, co sugeruje jeden z bohaterów: „Są kobiety, które zamysł zdrady noszą w sobie, w swojej psychice, w swojej naturze. I te zawsze zdradzą, bez względu na to, jak postępuje mężczyzna, z którym żyją s. 18). To zdanie zdecydowanie wyrasta o kilka pięter ponad upadły gatunek jakim jest kryminał, nawet milicyjny kryminał.
Czy ktoś wie jak wygląda kanapa w stylu chippendale albo co to jest szylkretowa inkrustacja, albo safes, albo serwantka. Słyszałem tylko o pierwszym (grupa mężczyzn rozbierających się przez piszczącymi z zachwytu kobietami) i ostatnim (rodzaj mebla) z tych określeń.