Kirył Wojnow – Ze mną choćby do piekła – Pierwsza seta 87

  • Autor: Kirył Wojnow 
  • Tytuł: Ze mną choćby do piekła
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: seria z Jamnikiem
  • Rok wydania: 1983
  • Nakład: 100320
  • Tytuł oryginału: S Men w Ada
  • Tłumacz: Wanda Medyńska
  • Recenzent: Maciej Szwedowski
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

Pułkownik Ocet marszczy brwi

Powieść, którą chciałbym Klubowiczom przedstawić, to kolejna pozycja pochodząca z Bułgarii – krainy znanej w Polsce głównie jako ojczyzna niedrogich napojów gronowych, jogurtu, doskonałych serów i licznych wirusów komputerowych.

No i oczywiście jako pamiętne miejsce wypoczynku tysięcy rodaków, którym kurorty takie jak Słoneczny Brzeg, Nesebyr, Drużba czy Sozopol dawały swego czasu przedsmak wielkiego świata, rozmaitych Riwier i Neapolów. Nie ukrywam, że z różnych względów i ja darzę Bułgarię sympatią[1] i z tym większą przyjemnością sięgam po, rzadkie u nas niestety, pozycje tamtejszej literatury popularnej. Dziś zatem kilka słów o książce Kiryła Wojnowa pt. Ze mną choćby do piekła.

Rzecz dzieje się w Sofii, tak na oko w połowie lat siedemdziesiątych[2]. Oto do niejakiej Neweny Tomanowej, mieszkającej wraz z mężem Trifonem (zwanym Geno) w małym domku wśród bloków przy ulicy Wasila Ichajewa 3, przyjeżdżają w odwiedziny dwie siostry. Bawią one akurat w stolicy przejazdem na wycieczce zorganizowanej przez Spółdzielnię Rolniczą wsi Morawec. Newena podejmuje siostry obiadem (pieczony kurczak), po czym wszystkie trzy kobiety zostają odwiezione do szpitala z objawami zatrucia. Siostry umierają, Newenę udaje się odratować. Analiza resztek jedzenia ujawnia obecność paratonu – silnie toksycznego środka owadobójczego. A zatem nie zwykłe zatrucie pokarmowe, lecz zbrodnia, dokonana z zimną krwią na trzech młodych kobietach.

W stołecznej komendzie milicji sprawa podwójnego morderstwa trafia na burko majora Dymitra Damowa. Nawiasem mówiąc w powieściach kryminalnych raczej rzadko śledztwo prowadzi osobiście funkcjonariusz tak wysokiej rangi – zwykle jest to porucznik, a co najwyżej kapitan. Nawet Żbik, kiedy w końcu awansował na majora, przestał się osobiście angażować w pracę kryminalistyczną i szybko zniknął z pola widzenia czytelników. Tu major Damow osobiście zajmuje się śledztwem, mając jedynie do pomocy niejakiego Tinkowa, funkcjonariusza w rodzaju młodych i ambitnych świeżo po szkole. Ma też Damow zwierzchnika, pułkownika Stoiczkowa, zwanego przez podwładnych Octem. Jak twierdzi Damow / narrator, jest to szef wyrozumiały i sprawiedliwy „rozumiejący człowieka, rzadko obruga, jeszcze rzadziej ukarze. Jednak Bóg obdarował go taką twarzą, a może sam ją sobie wypracował, że nawet wtedy, gdy kogoś chwali, jest tak skrzywiony, jakby przed chwilą napił się octu.” Powyższa deklaracja stoi jednak w sprzeczności z treścią książki – jak się okazuje pułkownik Ocet budzi u swoich pracowników respekt i strach i nawet major Damow, oficer bądź co bądź wyższego stopnia, chodzi na odprawy do szefa na ugiętych nogach. Nawiasem mówiąc, pułkownik Stoiczkow trzyma swoich funkcjonariuszy na krótkiej smyczy i co raz to wytyka im błędy, bezlitośnie obnażając rzeczywiste i urojone niedociągnięcia w ich pracy operacyjnej. Nic zatem dziwnego, że nasz major robi co może, żeby tylko nie dawać szefowi powodów do narzekania. Nie dosypia, nie dojada, chodzi do pracy z bolącymi zębami, nie ma nawet czasu oddać do naprawy starego moskwicza, a i tak koniec końców spotyka go ze strony pułkownika brak zrozumienia i złośliwe docinki. Inna sprawa, że w toczącym się śledztwie major Damow rzeczywiście zachowuje się kilka razy dosyć pochopnie i wyrzuty pułkownika są do pewnego stopnia uzasadnione. Tym niemniej wygląda na to, że zacytowana powyżej opinia Damowa o szefie nie odpowiada prawdzie i jest raczej pobożnym życzeniem zestresowanego majora. Albo też wiernopoddańczą deklaracją w stylu rymowanej piosenki trenera Jarząbka o prezesie („Łubu dubu, łubu dubu…”).

W każdym razie major Damow dosyć szybko typuje podejrzanych o dokonanie zbrodni. Są to: mąż jedynej ocalałej siostry Geno Tomanow (drobny kombinator i cwaniaczek z prowincji, pragnący szybko ustawić się w stolicy), Welika Tanewa z domu Panowa, matka kochanki Tomanowa Toszki (nadopiekuńcza matka, chcąca usunąć znienawidzoną żonę człowieka, którego kocha jej jedyna córka) oraz niejaki Trifon Rogow, zwany „Finio Roga” mąż jednej ze zmarłych sióstr (pijak, brutal i damski bokser, znany w całym okręgu Gorna Oriachowica awanturnik – to on przygotował feralnego kurczaka). Które z nich miało dostęp do trucizny? Które z nich zdolne było zamordować z premedytacją trzy siostry? Na te pytania usiłuje odpowiedzieć nasz major i w końcu odpowiada. Jak się okazuje – zupełnie nietrafnie.

Istotnym elementem powieści jest problem pomyłki sądowej, do której dochodzi w wyniku błędów popełnionych przez Damowa. Jest to moim zdaniem najciekawszy fragment książki. Nie chcąc zdradzać Klubowiczom zakończenia, powiem jedynie, że major w końcu aresztuje podejrzaną osobę, po czym, wyżebrawszy zgodę pułkownika Stoiczkowa, wyjeżdża nad Morze Czarne ze swoją ukochaną Tanią (również pracownicą organów). Nie dane mu jest jednak rozkoszować się słońcem, morzem i lubą – majora dręczy niepokój, dławi go jakiś nieokreślony lęk, jakiś cień mąci spokój urlopowych dni. Targany niepokojem Damow co dwa dni jeździ do najbliższej komendy milicji, wydzwania do biura, źle sypia. W końcu pakuje zapłakaną Tanię do moskwicza i wraca do Sofii, by ratować aresztowanego przez siebie domniemanego zabójcę przed stryczkiem, ponieważ oczywiście prawdziwym sprawcą śmierci sióstr jest zupełnie kto inny. Ostatecznie wszystko się wyjaśnia, ale ostatnie strony powieści zajmuje zmaganie się przez majora z samym sobą – targają nim wyrzuty sumienia, że niewinny jak się okazało człowiek przesiedział się przez niego w areszcie, wyrzuca sobie popełnione w czasie śledztwa błędy, dręczy go wreszcie paraliżujący strach przed czekającym go spotkaniem z pułkownikiem Octem. Moim zdaniem właśnie ten fragment książki jest najbardziej poruszający, najbardziej szarpiący nerwy. Wypada żałować jedynie, że autor nie rozwinął go bardziej, prześlizgując się dosyć niefrasobliwie nad konsekwencjami błędów majora Damowa. Muszę jednak przyznać, że w tej chwili słabości wydał mi się major Damow bardzo ludzki – rzec by można, z funkcjonariusza wyszedł człowiek.

Reasumując – mamy do czynienia z porządna powieść kryminalną, zagadka jest dobrze skonstruowana, a zakończenie dosyć zaskakujące. O ile jestem w stanie ocenić, opis życia w Sofii lat siedemdziesiątych jest również dosyć wierny[3]. Ciekawie przedstawił autor konflikt pomiędzy obyczajowością miasta i wsi bułgarskiej, między, jak mówi autor „miastowymi”, a przybyszami z prowincji w rodzaju Geno Tomanowa i jego nieszczęśliwej żony. Tzw. momentów niestety brak. Pomimo to, jest to rzecz zdecydowanie warta przeczytania.

[1] Choć nie do końca odwzajemnioną. Podczas ostatniego pobytu, wymieniając ciężko zarobione walory pieniężne padłem w Nesebarze ofiarą nieuczciwych kantorowców z przedsiębiorstwa „Progres”, przed którym niniejszym ostrzegam Czytelników i Klubowiczów. Zdarzenie to nie wpłynęło jednak na mój ogólnie pozytywny stosunek do tego kraju.

[2] Wskazuje na to sposób ubierania się młodszych funkcjonariuszy milicji – rozszerzane spodnie, rozchełstane na piersi koszule, na co major Damow spogląda z niesmakiem.

[3] Tak wówczas, jak i dzisiaj, ulice bułgarskiej stolicy były permanentnie rozkopane, a poruszanie się po mieście samochodem dostarczało wielu niezapomnianych wrażeń („Poczynając od świateł cała szosa prowadząca do Simeonowa była nieludzko zryta, jakby wyleciała przed chwilą w powietrze”, „Z trabanta pozostała jedynie rama karoserii. Jeszcze nigdy nie widziałem tak uszkodzonego samochodu.”, „Dotarłem do samochodu. Ale jak on wyglądał, biedaczek! Szosą prawdopodobnie przejechała ładowarka. I to taka, co wiecznie wozi cement luzem, a szofer jeździ jak szalony. Właśnie na szosę spadła spora kupa takiego cementu, dokładnie tuż przed moim samochodem spokojnie parkującym na poboczu. Cała lewa strona, opony, przednia szyba!”