- Autor: Sztaba Zygmunt
- Tytuł: Zwracam panu twarz
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1974
- Nakład: 120338
- Recenzent: Michał Lorek
- Broń tej serii: Druga seta
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Alkohol największym wrogiem agenta…
Do sięgnięcia po powieść Zygmunta Sztaby „Zwracam panu twarz” zachęciło mnie takie oto zdanie znajdujące się na początku książki: ”W tomiku odtworzono historię zdemaskowania poszukiwanego od wielu lat zbrodniarza wojennego.”.
Temat ciekawy, a poza tym dosyć rzadko wykorzystywany przez innych pisarzy. Akcja książki rozpoczyna się na terenie obozu koncentracyjnego, gdzie skierowany przez gestapo w charakterze szpicla Gustaw zabija doktora Lagerarzta. Następnie autor przenosi wątek do czasów sobie współczesnych(lata 70-te) do prywatnej kliniki doktora Wolffa. Podczas lektury „Der Spiegela”, w którym znajdował się artykuł o Warszawie Wolff na jednym ze zdjęć rozpoznaje mordercę Lagerarzta. Delikatnie mówiąc trochę to nieprawdopodobne, ale załóżmy, że tak było. Hamburski lekarz postanawia nawiązać kontakt z Gustawem Nowakiem i za pomocą szantażu skłonić go do szpiegowskiej współpracy. I tak, kiedy jesteśmy już przekonani, że główną osią książki będzie dostarczanie tajemnic państwowych do RFN-u, w następnym rozdziale przenosimy się niespodziewanie na łąkę, gdzie wraz ze swoją dziewczyną spędza czas porucznik Lewandowski. Całkiem przypadkowo jest on świadkiem rozmowy o planowanym napadzie na znachora…
Jak sami widzicie akcja w kryminale Sztaby toczy się na wielu płaszczyznach. W sytuacji takiej nietrudno o brak spójności i odpowiednich proporcji Autor stanął jednak na wysokości zadania i pomimo dwóch różnych wątków udało mu się zachować ciągłość fabuły oraz uniknąć bałaganu. Dwie pozornie niemające ze sobą nic wspólnego sprawy w końcu powieści ułożą się w logiczną całość. Szpiegowska współpraca Nowaka ustępuje miejsca morderstwie Wolskiego. W taki oto sposób Zygmunt Sztaba ocalił swój kryminał od nudy i zdołał wzbudzić w czytelniku ciekawość. Moim zdaniem jest to główna zaleta książki. W dotarciu do prawdy, czyli do końca powieści sprzyja nam przyjemna proza, którą cechują dobrze napisane dialogi. Czasami toczą się one na tematy niezwiązane ze śledztwem jak na przykład w rozmowie Lewandowskiego z leśniczym, a czasami odnajdziemy w nich szczyptę ironii. W tekście pojawią się także takie „perełki”, jak chociaż poniższy wyraz zachwytu autora nad obiadem: „Na drugie danie była pieczeń z sarny. Tej już nikt nie chwalił, gdyż tak, jak żaden pędzel nie zdołałby utrwalić uroku tego stworzenia, tak i żadne słowo nie mogłoby oddać ani przedziwnego smaku, ani kruchości i aromatu sarniej pieczeni.”.
Głównym bohaterem jest porucznik Władysław Lewandowski pilot, który jako jedyny świadek toczonej przez bandytów rozmowy otrzyma ofertę współpracy od swego przyjaciela kapitana Kazimierza Bochenka. W końcowych fragmentach nie zabraknie też pracownika polskiego kontrwywiadu, który będzie reprezentować kapitan Grzywacz.
Dużym zaskoczeniem była dla mnie wpadka zachodniego agenta. Otóż do wykrycia szpiega nie przyczynił się żaden dzielny funkcjonariusz prowadzący wzorowe śledztwo, lecz… alkohol. Po prostu zamroczony trunkami Gustaw Nowak został napadnięty i ograbiony przez współbiesiadników, a przebywając w szpitalu pod wpływem gorączki wyjawił swe tajemnice.
W powieści Sztaby okazuje się także, że spożywanie alkoholu może mieć równie zgubne skutki jak używanie szminki „Helena Rubinstein”. Jest to jeden ze śladów mający doprowadzić milicje do morderców. W ówczesnych drogeriach towar nie dostępny. Można dostać jedynie w komisie, a ponieważ jest tam paru stałych klientów…cóż resztę dopowiedzmy sobie sami. Tak, miał rację Bochenek mówiąc: „…, że używanie zagranicznych kosmetyków może być czasami niebezpieczne.”.
A teraz porcja, co ciekawszych cytatów jak na przykład sugestia ze strony mocodawców Wolffa: „Proszę nie zapominać – mówił dalej major – że to wygodne gniazdko, jakie pan sobie usłał, może strącić z gałęzi mocniejszy powiew wiatru. A, my jak pan wie, umiemy mocno dmuchać…”, interesująca wypowiedź porucznika na temat doświadczeń z lotu: „…kiedyś lecąc szybowcem słyszałem głosy kosiarzy odpoczywających na miedzy.(…)I słyszałem ich tak wyraźnie, jakby siedzieli obok mnie, w kabinie. W przestrzeni różnie bywa, możecie mi wierzyć.”, a także trochę prawdy o rozrywkach intelektualnych lat 70-tych: „Niech pan weźmie „Kółko i krzyżyk” z telewizji. Często robotnik odpowiadał o wiele lepiej niż jakiś student czy urzędnik.”. Na koniec refleksja Wolffa o płci pięknej: „– No proszę – doktor pokiwał głową. Tak to jest zwykle z kobietami. Idzie się przebrać i dyskusja skończona.”.
Muszę się przyznać, że rozpoczynając lekturę kryminału spodziewałem się kolejnej rutynowej powieści o milicjantach i szpiegach, a tymczasem zostałem mile zaskoczony. I choć w tekście można dopatrzyć się kilku drobnych błędów to i tak zdecydowanie mamy do czynienie z pozycją wartą uwagi czytelnika.