- Autor: Lis-Kukliński Marcin
- Tytuł: Podwójna pułapka
- Wydawnictwo: Udziałowa SA
- Seria: miesięcznik 997 zgłoś się…
- Rok wydania: 1990
- Nakład:
- Recenzent: Iza Desperak
- Broń tej serii: Druga seta
Czytaliście kiedyś miesięcznik „997 zgłoś się…”? Nie? Nie macie czego żałować. Numer, który wpadł mi w ręce, zatytułowany malowniczo „Podwójna pułapka”, jest piramidalną bzdurą. W dodatku, choć tytuł odwołuje się do znanego programu, bohaterami nie są dzielni współcześni policjanci, ale wciąż jeszcze milicja! Choć na okładce obok nyski z logo pogotowia ratunkowego jak wół stoi pojazd nieokreślonej marki z napisem „policja”. Czyli utwór jest takim sobie świadkiem mijającego czasu – pokazuje trudne początki naszej transformacji.
Na ławce leży trup. Przybywa patrol milicji, rozpoczyna śledztwo. Porucznikowi Stojanowskiemu pomaga sierżant Sobczak, kiepska kopia, podróba czy jak mawiają hip-hopowcy, ksero Fidybusa. Obaj podlegają różnym naciskom ze strony przełożonych, zwłaszcza, gdy w toku przesłuchań nadeptują na odcisk jakiejś grubej rybie. Z tego powodu zyskują nawet pewną sławę „piętro wyżej” – u kolegów z SB. W dodatku porucznik wzbudza zainteresowanie niejakiej Mirki Start, dziennikarki, z którą ma jechać na konferencję do Budapesztu. Mimo różnych kłód rzucanych pod nogi, milicja szybko rozszyfrowuje tożsamość ofiary i jej zawód – włamywacz, nawiasem mówiąc, o dźwięcznej ksywie Ryps. Od tego nietrudno dotrzeć do kolejnych ofiar nieboszczyka i tej jednej, która spłoszyła złodzieja definitywnie – za pomocą ciosu ciężkim narzędziem. Porucznik pisze raport, niestety, podobnie jak w przypadku Mszy za mordercę Bożkowskiego, morderca jest naprawdę grubą rybą. Sprawa zabójstwa przysycha, porucznik jedzie w nagrodę za niewykrycie sprawcy do Budapesztu (z piękną kobieta u boku), a sierżant… A sierżant wszystko zapisuje w swoim notesie. Jak mu się kończy jeden notes, to zapisuje w następnym. I ma tych notesów pełną teczkę. Z czymś się to wam kojarzy? Zdaje się, że w 2005 roku ta opowieść robi się niepokojąco realna.
A to, że bez happy-endu i że pod koniec wcale nie dobro i milicja triumfuje, to niepokojąca cecha wielu utworów rozgrywających się w scenerii transformacji. I u wspomnianego Bożkowskiego, trochę u Michała Bieleckiego, a także u Marininy.