- Autor: Dziurawiec Andrzej
- Tytuł: Debiut
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 123
- Rok wydania: 1983
- Nakład: 150000
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
- Broń tej serii: Druga seta
O dziewczynie, która miała oczy jak dwa ogromne znaki zapytania
„Debiut” to jedna z rutynowych późnych „Ew” z typowymi stałym fragmentami gry. Oto gosposia znajduje trupa chlebodawcy – inżyniera. Ciało leży na dywanie. Dla porucznika Zadry jest to pierwsza sprawa, a więc tytułowy debiut. Dla autora zdaje się także. Nie spotkałem się zresztą z innym utworem Andrzeja Dziurawca. Choć rzecz ciekawa, jest on autorem scenariusza do głośnego ongiś filmu „Karate po polsku” (słynna scena pożycia na stole z udziałem Doroty Kamińskiej i nieco mniej słynna scena potyczki w małomiasteczkowej mordowni, w wykonaniu Edwarda Żentary i Zbigniewa Buczkowskiego). Ostatnio zaś Dziurawiec napisał scenariusz do serialu „Dziki”.
Wracając do naszej „Ewy” numer 123, porucznik działając wraz z chorążym Barnychem sprawdza kolejne osoby i wyklucza jeden wątek po drugim. W ten sposób w krótkim czasie pozbawia się wszelkich tropów i zastyga w martwym punkcie. Wówczas nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić, czy aby ślad nie prowadzi w przeszłość.
Całe szczęście, że w „Debiucie” mamy warstewkę obyczajową i nieco o prywatnym życiu Zadry. Najbardziej zaintrygowała mnie jedna z podejrzanych, niejaka Kawecka, przyjaciółka denata. W trakcie przesłuchania wyznaje ze zgorszeniem: Wymagał ode mnie rzeczy, na które nie zgodziłaby się żadna prostytutka – a ja gardziłam sobą i robiłam to… i jeszcze płakałam z rozkoszy. Muszę przyznać, ze z jednej strony jestem zdezorientowany, z drugiej zaś autor pozostawił mnie w poczuciu niedosytu. Intrygująca jest osobowość Kaweckiej. Widocznie bohaterka ta przekroczyła jakieś tabu i osiągnęła w wyniku tego rozkosz, ale miała poczucie, że idzie w poprzek norm moralnych. Znalazła się więc z typowym dysonansie poznawczym (Festinger, 1954). Może o tym tak naprawdę jest „Debiut”. Całe szczęście, że takich dylematów nie odczuwa Zadra. Gdy przychodzi mu na ulicy podjąć walkę z czterema osobnikami zaczepiającymi kobietę, podejmuje ją bez wahania. Rozkwasza mordy napastnikom, a potem z troską sprawdza, czy aby nie za mocno przywalił. Oto próbka: (…) podbiegł i uderzył kantem dłoni w otwarte usta. Tamten padł jak ścięty. U ust polała się struga krwi.
Porucznik Zadra znajduje czas na życie prywatne, co jest niebywałe u stróża prawa. Najpierw odwiedza swoją dziewczynę Marię w Sopocie, a następnie widzą się w Warszawie. Oba spotkania przebiegają jednak dosyć enigmatycznie. Autor skąpi szczegółów lub też nie chce, by porucznik przed zakończeniem śledztwa tracił niepotrzebnie energię. Był z Marią i nic innego nie istniało dla niego. Położyli się wcześnie, ale spali krótko. Cóż to może znaczyć? Czyżby porucznik musiał szybko wracać do Warszawy? Czy też może? No właśnie. Nie, jednak nic z tych rzeczy. Już po zakończeniu śledztwa Maria zamieszkuje w warszawskiej kawalerce porucznika i następują chwile pełne romantyzmu: Na stoliku, przykrytym białą lnianą serwetką paliła się wetknięta w butelkę po bułgarskim winiaku świeczka. Czekamy z niecierpliwością na dalszy rozwój wypadków: Mogli kontynuować rozmowę dopiero po dłuższej chwili leżąc na kanapie i zachłannie zaciągając się papierosami. Oto i cała intymność. No, ale skoro Maria miała oczy ogromne jak znaki zapytania, to trudno się dziwić zniewalającej powściągliwości porucznika Zadry.
Pozwolę sobie spointować rzadko spotykaną, nawet w utworach milicyjnych, litanię lokalową: – Gdzie najczęściej pił? – Na Ochocie. „Kameralna”. „Magnolia”, „Raszyńska”. Tu zaczynał, a później to już jak się zdarzyło. Czasami „Pod Skrzydłami”, czasami w parku na Szczęśliwicach, a czasami w „Kongresowej” czy „Kamieniołomach”. Niestety, z wymienionych przybytków istnieje dziś tylko park na Szczęśliwcach. I właściwie, czemu nie? Robi się coraz cieplej. Nie miałbym nic przeciwko towarzyskiemu przepłukaniu gardła w jakimś kameralnym miejscu szczęśliwickiego parku.