Żołnierowicz Tadeusz – Ktoś musi zginąć 125/2024

  • Autor: Żołnierowicz Tadeusz
  • Tytuł: Ktoś musi zginąć
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1975
  • Nakład: 120000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Pawła Smolińskiego
LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Magister Galuch i dzierlatka z Gniewkowa

Tadeusz Żołnierowicz był przede wszystkim dziennikarzem. Stąd styl jego dłuższych utworów, jak jak omawiany tu tom z serii Labirynt „Ktoś musi zginąć” cechuje lapidarność stylu i pewna gorączkowość wydarzeń. Jak na przeciętny kryminał milicyjny o objętości 140 stron to dzieje się tu nawet zbyt wiele, ale uważam, że to czysty zysk dla czytelnika.

Najpierw zatem dziwny pożar i trup niejakiej Michaliny Galuch, znaleziony w zgliszczach budynku. Śledztwo wykazało jednak, że przyczyną śmierci kobiety i nie był pożar, tylko tępe narzędzie, którym ktoś potraktował głowę ofiary. Zanim się dobrze rozeznamy w sprawie ma miejsce druga dziwna sytuacja. Oto szkielet w piwnicy, znaleziony przypadkiem po latach. I też była to śmierć nietypowa.

„-A więc zbrodnia? – Należałoby tak sądzić…Trudniej jest bowiem przypuścić, że ten człowiek połknął truciznę, a następnie poszedł do piwnicy, żeby tam umrzeć”. Cóż, zapewne kapitanowi Sieniuciowi (częsty bohater także opowiadań kryminalnych Tadeusza Żołnierowicza – warto zajrzeć do dwóch tomów cyklu „Kapitan Sieniuć i porucznik Altar na tropie”) chodziło o to, że jak ktoś już popełnia samobójstwo, to raczej nie wybiera w tym celu do piwnicy. No, ale jeżeli już, to kolejność zdarzeń winna być odwrotna – najpierw udanie się do piwnicy, a potem trucie się.

No dobrze, ale jaki jest związek między jedną, a druga zbrodnią? Jakiś być musi i porucznik Altar ze wspomnianym kapitanem Sieniuciem kręcą się po okolicy, najpierw w poszukiwaniu magistra Galucha, czyli brata denatki z pożaru. Niestety pan magister raczy był zniknąć. A ślad wiedzie do Gniewkowa, gdzie Galuch przygruchał dzierlatkę: „Byliście kiedyś w Gniewkowie? Mała mieścina niedaleko Inowrocławia. Nuda, dojmująca nuda i marzenia o wielkim świecie…Są dziewczyny, które dla spełnienia tych marzeń gotowe są zrobić wiele. A tu w perspektywie Jugosławia, błękitne wody Adriatyku. Podróż za dziesiątki tysięcy..Z kim mogłaby je realizować, jak nie z magistrem Galuchem”. I tym duktem mogłaby spokojnie potoczyć się akcja (a Gniewkowo to ponad 6 tys. mieszkańców, ratusz, zabytkowy hotel, stare kamieniczki, obiekty sakralne, na pewno by tam było co robić przez kilka godzin a może i dłużej).

Dlatego autor niepotrzebnie pakuje wątek szpiegowski (w końcu seria Labirynt zobowiązuje) i mamy topielca pod Chojnicami (pamiętam urokliwy dworzec, który podziwiałem przed laty). Wspomina się, że leciał u nas wówczas w kinach „Francuski łącznik”. Całe szczęście mamy jeszcze chwilę w Gniewkowie, gdzie porucznik Altar indaguje panią Małgorzatę w lokalu „Biały bez”, ale w niefortunnej chwili gdy ta pije z koleżanka wina lacrima (są w połowie konsumpcji). Okazuje się, że trunek mający ów wyraz w nazwie jest dostępny również i dziś, a nawet była kapela metalowa o nazwie „Lacrima”. Małgorzata zaś poznała magistra Golucha w Toruniu, w kawiarni „Pod modrym fartuszkiem”. Nic dziwnego, że między tym dwojgiem ludzi zaiskrzyło.

Bohaterem pobocznym powieści jest dziennikarz Barski, pomagający nieco w śledztwie, zapewne po trosze alter ego autora (pracował w bydgoskiej popołudniówce „Dziennik Wieczorny”).

Żołnierowicz w powodzi wydarzeń daje czytelnikowi chwilę oddechu. Umie udanie wtrącić zdanie o przyrodzie, albo rzucić nagle krótki opisik: ” Minął zatłoczone jak zwykle skrzyżowanie Dworcowej z Pomorską, przeciął zalany słońcem Plac Wolności. Zegar na kościelnej wieży zachłysnął się właśnie spazmatycznie – była punktualnie dwunasta”. Prawie połączenie Raymonda Chandlera z Bolesławem Prusem.

Reasumując – może i „Ktoś musi zginąć” to nie górny osiąg powieści milicyjnej, ale czyta się żwawo i bez większych oporów, a kilka zwrotów akcji i ciekawostek też się znajdzie. Gdybyśmy na przykład chcieli wiedzieć, jakie są ulubione dania redaktora Barskiego, serwowane przez żonę, to służę: „chłodnik litewski, naleśniki z mięsem i kompot z brzoskwiń”. Tak więc polecam. Lektura na jeden wieczór. Niestety trafiłem na egzemplarz, którego początkowe kartki zaczęły wypadać w trakcie lektury, całe szczęście głębiej klej trzymał już bez zarzutu.