Marat Joanna – Monogram 1/2024

  • Autor: Marat Joanna
  • Tytuł: Monogram
  • Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
  • Rok wydania: 2014
  • Recenzent: Iza Desperak

Nic śmiesznego

Skoro godzina śmierci papieża znalazła się w tytule dwóch wydanych w Polsce kryminałów, podobne zdyskontowanie katastrofy smoleńskiej było tylko kwestią czasu. W 2014 ukazał się „Monogram” Joanny Mmarat, wprawdzie w tytule nie wskazujący bezpośrednio na 10 kwietnia 2010 roku, za to w okładkowej polecajce notce od wydawcy sugerujący coś pomiędzy komedią a kryminałem.

Niestety katastrofa smoleńska jest jedynie sztucznie dodanym tłem do kryminalnej intrygi, sięgającej dużo dalej w przeszłość. Jedynym jej wpływem na akcję jest pogrążanie się przez jednych w medialnym amoku żałoby, i nieustanne dziwienie się temu hprzez pozostałych, większy wpływ na akcję okazuje się mieć wybuch pewnego wulkanu , powodujący poważne ograniczenia w ruchu lotniczym.

Trop sięga daleko w przeszłość, autorka sięga więc po różnorodne narzędzia stylizacji retro. Jednym z nich jest stylizacja jednej z bohaterek, dzięki znalezionych na strychu ciuchach, niewykluczone że jednej z ofiar zbrodni sprzed półwiecza. Kolejny środek został zapożyczony ze współczesnych filmów odtwarzających PRL, gdzie milicjanci i ubecy bez przerwy łoją wódkę z gwinta oraz używają słów, których wówczas nie używało się w druku nawet wykropkowanych, a w „Monogramie” ścielą się często i gęsto. Wreszcie stylizacja na peerel opiera się na sięgnięciu po znane zarówno z serialu „07 zgłoś się”, jak i kart powieści milicyjnych, stereotypowe klisze relacji damsko-męskich, bo trudno uwierzyć, że gdzieś poza głębokimi piwnicami współczesnej manosfery ktoś tak te relacje odmalowuje na poważnie. W dodatku, jako że akcja dzieje się współcześnie, w komendzie można znaleźć więcej kobiet niż biuściasta sekretarka wzdychająca do szefa, atrakcyjna patomorfolożka stanu wolnego czy lubiąca seks bez zobowiązań pani prokurator, co daje okazję do długiej serii przepojonych mizoginią opisów bohaterek. Każda z licznych bohaterek cierpi z powodu swego rzekomego staropanieństwa, jakbyśmy znajdowali się u schyłku wieku dziewiętnastego, i rzuciłabyą się nawet na nieustannie pijanego ubranego w dwudziestoletni marmurkowy dżins nadkomisarza Marka Kosa, przezywanego Koszmarkiem, zgodnie z dwudziestowieczną zasadą, że wystarcza by mężczyzna nie był brzydszy od diabła. Elegancki komisarz Malinowski nie różni się od Koszmarka stosunkiem do kobiet. Wprawdzie był na stypendium we Włoszech i wie, kim byli Perseusz czy Gorgona, ale o kobietach ,z którymi zmuszony jest pracować wyraża się z pogardą, choć nie tak wulgarnie jak partner. Kobiety nie są ich współpracowniczkami ani partnerkami, można na nie co najwyżej zrzucić czarną robotę w komendzie, albo pogapić się na cycki w prosektorium. Jedyna kobieta dysponująca zawodową sprawczością jest – odmalowana wyjątkowo obrzydliwie – pani prokurator, która jednak w pewnym momencie utraci całą sprawczość zamieniając się w ofiarę. W dodatku jak to w patriarchalnych bajkach bywa, sama jest sobie winna, nie słuchając starszych i bawiąc się w wyzwoloną kobietę. Pechowe doświadczenia poprzednich związków oraz zaawansowany wiek, bo obaj panowie pracowali jeszcze w milicji, wyjaśniałby może przyczyny jawnego seksizmu u tych dwóch bohaterów, ale kobiety potraktowane są w taki sposób w całej ,.książce, Być może ta patriarhchalna rama okazała się najlepszym środkiem do zasygnalizowania źródeł współczesnej zbrodni w odległej przeszłości, nie ma w niej jednak ,nic, wbrew zapowiadanej komedii, śmiesznego.

Jako kryminał książka jest jeszcze bardziej rozczarowująca. Zagadka pozostaje właściwie nierozwiązana, czytelnik może się co najwyżej domyślać na podstawie licznych – zbyt licznych – rozsianych po całej książce tropów. Masa wątków, rozpoczętych gdzieś w fabule, znika nie dotrwawszy żadnego końca, co może rzeczywiście oddawać praktykę policyjnej czy detektywistycznej pracy, ale w powieści kryminalnej zaletą nie jest. Porządne domknięcie wątków wymagałoby dopisania co najmniej porządnego zakończenia zamiast niewiele wnoszącego epilogu, lub wręcz sequelu książki, co sprawdza się raczej w kinematografii.