- Autor: Luc Scrag
- Tytuł: Weekend
- Wydawnictwo: KAW (Oddział Lublin)
- Seria: Różowa Okładka
- Rok wydania: 1989
- Nakład: 190350
- Recenzent: Robert Żebrowski
Biały czarny kryminał
Luc Scrag (Scrag znaczy Chudzielec) to pseudonim Lucjana Demidowskiego (ur. 1946). Książka liczy 212 stron, a narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu przeszłego. Cena okładkowa została „fabrycznie zamazana”, a naklejkowa to 3000 zł. Wg noty wydawniczej druk książki ukończono w roku 1990 roku, a wydano ją … rok wcześniej – takie cuda to były możliwe tylko w PRL. Chyba, że druk był rozłożony w czasie i pierwszą partię książek wypuszczono faktycznie w roku 1989, a ostatnią dopiero następnego roku. Wtedy byłoby OK!
Autorami okładki są sztandarowi projektanci serii „Różowa Okładka” – Jan (1940-2019) i Waldyna (1941-2024) Fleichsmannowie. W sumie – w tej serii – wykonali ich 87. Ich – spójny i łatwo rozpoznawalny – styl opierał się na fotografii kolażu różnych przedmiotów (np. zabawki, pistolety, biżuteria, przedmioty codziennego i … niecodziennego użytku), ale też i części ludzkiego ciała (twarze lub jej elementy, dłonie), których kompozycje były ściśle powiązane z fabułą książek, z którymi to wcześniej zapoznawał się pan Jan. W fotografiach tych wykorzystywali m.in. wielobarwne światła, czy niestandardowe perspektywy.
Akcja powieści toczy się na Zachodnim Wybrzeżu USA, a rozpoczyna w San Francisco, w pierwszej połowie lat 70.
W rolach głównych występują:
– Dan Jeffers (36-letni prywatny detektyw, były policjant z ośmioletnim stażem)
– Raymond Leroy (nieboszczyk, zaginiony prywatny przedsiębiorca)
– Shirley Leroy (siostra denata, zleceniodawca detektywa)
– porucznik Tom Collins (policjant prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa)
– porucznik Peter Whalen (policjant sekcji narkotyków, szwagier detektywa)
– Kay Whalen (siostra detektywa)
– Edward Pulmann (wspólnik denata, właściciel mieszkania, w którym znaleziono zwłoki)
– Evelyn Brigss (narzeczona denata)
oraz kilka innych osób, w pełni lub wcale zamieszanych w sprawę, których tożsamości – dla dobra prowadzonego przez czytelników śledztwa – zdradzać nie będę.
Dan Jeffers jak przystało na amerykańskiego prywatnego detektywa jest stanu wolnego (w tym przypadku – kawaler), nie śmierdzi groszem (a raczej centem) i zalega z opłatami (za kredyt i czynsz), zlecenie na odszukanie zaginionego otrzymał od młodej, pięknej i bogatej kobiety, a w pracy używa colta 0,45. Jednak detektyw ten ma też kilka – jak najbardziej pozytywnych – cech odróżniających go od kanonu z czarnych kryminałów. Jego samochód jest nowiutki, a nie zdezelowany. On sam nie nadużywa alkoholu i nie uprawia przygodnego seksu, również ze swoją klientką. Nigdy też nie zabił człowieka. Owszem jest on w tej książce bity, ale zazwyczaj wychodzi z pojedynków zwycięsko. Tuż przed tym jak w pewnym mieszkaniu odnalazł poszukiwanego otrzymał solidny cios w głowę i stracił przytomność. Kiedy się ocknął, na miejscu była już policja, a poszukiwany nie żył (to standard z czarnych kryminałów). Na szczęście, co również łamie konwencję, detektyw nie stał się pierwszym podejrzanym.
Morderstwo Raymonda Leroya to tylko początek morderstw w tej książce. Wszystkie one związane będą z przemytem hurtowych ilości narkotyków z Dalekiego Wschodu. W procederze tym maczać będzie ręce też ktoś z policji, a życie detektywa będzie zagrożone, choć tylko … pozornie (?!). Będzie kilka zagadek, kilka zwrotów akcji i ciekawe zakończenie. W sumie jest to całkiem udana powieść, choć wyżyn prozy kryminalnej nie sięga.
Amerykanizmy: gazety – „San Francisco Chronicle”, „New York Times”, ”Chicago Tribune”, samochody – Dodge, Ford Escort, Toyota i Chrysler, a ponadto moja ulubiona stacja paliw „Shell”.