- Autor: Hilkiewicz Adam
- Tytuł: Człowiek bez skazy
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Jamnik
- Rok wydania: 1988
- Nakład: 100320
- Recenzent: Mariusz Młyński
W willi stomatologa Sławomira Iglińskiego odbywa się przyjęcie dla prawie dwudziestu osób z okazji otrzymania nagrody na konkursie fotograficznym w Paryżu przez Janusza Skirgiełłę, fotografa artystycznego. Po przyjęciu zostają znalezione zwłoki młodej kobiety uduszonej poduszką; wszyscy myśleli, że kobieta śpi, gdyż wcześniej położyła się do łóżka zmęczona i pijana. Śledztwo idzie ślamazarnie, gdyż milicja nie ma konkretnego punktu zaczepienia; pod uwagę brany jest nawet handel narkotykami i szpiegostwo.
O Adamie Hilkiewiczu znalazłem jedynie informację, że jest z wykształcenia chemikiem, urodził się w 1952 roku, a na jego bibliografię składają się trzy pozycje, w tym jedna zatrzymana przez cenzurę i ostatecznie wydana w 2009 roku – czy „Człowiek bez skazy” też nie miał kłopotów z publikacją, skoro między oddaniem do składania a ukończeniem druku upłynęły trzy lata? I, niestety, to właśnie stopka redakcyjna stawia to najbardziej intrygujące pytanie tej książki, bo cała reszta jest tak bezbarwna i nijaka, że zaczynałem ją zapominać już w trakcie czytania. Autor sili się na jakąś oryginalność wylewając na papier dość niezborne myśli bohaterów i mieszając je z kryminalną intrygą; tworzy to jednak mało strawny chaos. Akcja toczy się niemrawo, postacie są mdłe i nieznośnie papierowe, a milicjanci są niezdarni, ciapowaci, pozbawieni charyzmy i pokazani jak prawdziwe lebiegi; trzeba jednak przyznać, że dialogi między nimi wolne są od służbowej drętwoty i nowomowy. Prawdziwym Grande Finale tej nieudolnej książki, jej swoistym zwieńczeniem jest scena w której główny podejrzany przyszpilony przez milicjantów udowadnia im jak bardzo się mylą i podsuwa im właściwy trop, który oni przyjmują z pokorą i zrozumieniem. I tutaj wracamy do głównej zagadki: czy do tej trzyletniej obsuwy nie przyczynił się wizerunek tych ciamajdowatych milicjantów pokazanych jak wyrobnicy pozbawieni milicyjnego etosu? Może jest to zbyt daleko idące przypuszczenie, w końcu maj 1988 roku to były jeszcze ostatnie podrygi socjalizmu – ale cenzura na pewno już trochę zelżała: nawet major Szczęsny w wydanych chwilę później „Sygnałach śmierci” mówi do prokuratora kilka przekonywających zdań o przebudowie. Bądźmy jednak szczerzy – nie jest dobrze, jeżeli jedynym zapamiętanym z całej książki elementem jest jej stopka redakcyjna; myślę więc, że jej czytanie to ewidentna strata czasu i lepiej poświęcić go na coś pożyteczniejszego.