- Autor: Lewandowski Jan
- Tytuł: Stawka na tchórza
- Wydawnictwo: KAW
- Rok wydania: 1984
- Nakład: 50350
- Recenzent: Piotr Głogowski
- Broń tej serii: Trzecia seta
CYKOR ZAKRZYWIA CZASOPRZESTRZEŃ
Panie i Panowie! Chapeau bas! Powieść Jana Lewandowskiego, o dość dziwacznym tytule Stawka na tchórza to nie tylko znakomity kryminał, ale także prawdziwy, literacki majstersztyk, a przede wszystkim kopalnia wiedzy o polskim społeczeństwie.
To utwór uniwersalny i ponadczasowy na miarę Ulissesa, a jednocześnie przystępny i zrozumiały dla przeciętnie rozgarniętego czytelnika, jak zeszyty o przygodach Tytusa. Wartka akcja, narracja prowadzona z różnych perspektyw, rozbicie struktury fabularnej zmuszające czytelnika do jej mozolnego składania podczas lektury niczym układanki puzzli, błyskotliwy język, ostrość oglądu rzeczywistości, fascynacja detalem w opisach tła, wszystko to sprawia, że obcowanie z dziełem Lewandowskiego to prawdziwa uczta dla miłośników powieści milicyjnej. Natomiast poruszana w powieści problematyka może skłaniać do różnorodnych refleksji: antropologicznych – o naturze ludzkiej, jej ułomnościach i słabościach, ontologicznych – o zjawiskach paranormalnych, socjologicznych – o tzw. prowincjonalnej mentalności, czy politycznych – o niedoskonałościach ustroju socjalistycznego. Choć w podobnej tonacji utrzymana była poprzednia powieść tego autora Czy pani wierzy w ufo?, sposób realizacji tematu w Stawce na tchórza jest o wiele lepszy. Nie ma nachalnego dydaktyzmu. Autor stawia tylko pytania na które musi sobie odpowiedzieć odbiorca dzieła. No i sam pomysł z zakrzywianiem czasoprzestrzeni jest mniej trywialny i wyświechtany od latających talerzy.
Powinienem w tym miejscu zacząć omawiać intrygę, ale niestety, nie zrobię tego, żeby nie psuć zabawy innym pasjonatom, którzy będą chcieli przekonać się “na własnej skórze” o niezwykłości tego dzieła. Gdybym zdradził tu choćby najmniejszy szczegół akcji, okradłbym innych czytelników z przyjemności “odkrywania prawdy” tylko dla siebie. Brzmi intrygująco? Zapewniam, że tak jest w istocie! Na zachętę zacytuję pierwsze zdanie z powieści, które mówi bardzo wiele nie tylko o autorze i jego piórze, ale o czekającej nas (czytelników, którzy odważą się otworzyć książkę) zagadce: Zaciek tworzący się na suficie w rogu pokoju miał kolor nie dokwaszonej kapusty, jaką podawano u Leona Pasztetnika (obecnie restauracja “Prezydialna”).
Czy to już koniec recenzji? – zada pytanie ktoś, kto spodziewał się, że wskażę mu drogę na skróty do supermarketowej półki, z której będzie mógł dowolnie wybierać towar do swojego koszyka. Tak, to koniec! W sensie “MOrdowym” oczywiście. Dalej zajmę się bowiem omówieniem trzech zagadnień, jakie nasunęły mi się podczas lektury. Wszystkie te problemy dotyczyć będą sposobu i możliwości lektury nie tylko tej powieści, ale w ogóle całego gatunku. Jej cechą immanentną jest sposób podejścia do tekstu, który nazwałbym “kryminalistycznym oglądem dzieła literackiego”.
Pierwsza sprawa dotyczy kwestii, która zajmuje mnie już od pewnego czasu, a mianowicie historii poszczególnego egzemplarza książki i jego poprzednich właścicieli. Obieg książek w życiu społecznym potrafi być bardzo interesujący, a jego rekonstrukcja bywa nierzadko dalece bardziej zajmujące niż intryga wymyślona w pocie czoła przez autora. Ale przejdźmy do rzeczy. Nieprawdą jest, że słowo pisane stało się towarem w naszych czasach – śmiem twierdzić, że było nim od zawsze. Na potęgę sprzedawano i kupowano książki nawet w czasach powszechnego analfabetyzmu, oczywiście rynek był ograniczony nie tyle zdolnością nabywczą, ale możliwościami technologicznymi produkcji. Wytworem cywilizacji przemysłowej i gospodarczego liberalizmu, stał się natomiast wtórny obrót książką na skalę masową. Do końca XVIII wieku kupowała sobie szlachta książki by podkreślić przynależność stanową, ustawiała je w domowych bibliotekach, które przechodziły wraz z majątkiem z pokolenia na pokolenie. Jeśli dziełom zdarzało się krążyć, działo się to zazwyczaj na skutek dziejowych zawirowań – wojen, zatargów sąsiedzkich, czy buntów chłopskich, kiedy to spragniona łupów hołota grabiła wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Od kiedy jednak pojawił się proletariat i szkoły powszechne, rozkwitło nowe zjawisko – antykwariatyzm. Nauczono rzesze czytać i liczyć na poziomie elementarnym, ale nie zlikwidowano analfabetyzmu mentalnego, nauczono lud konsumować dzieła, upubliczniono biblioteki, zalano rynek milionami książek, ale nie nauczono go zachowania polekturowego. Aby wyzwolić lud od nadmiaru papieru zalegającego w małych i ciasnych mieszkaniach robotniczych powstał więc rynek wtórny. Nabyte dzieło, po przeczytaniu możemy odsprzedać, a zyskane dzięki temu środki przeznaczyć do dalszego obrotu. Wiele osób o niższych dochodach, ale otwartym umyśle chętnie korzysta z tego rodzaju usług jako nabywcy. Obieg książki staje się dzięki temu zjawiskiem społecznym, błyskawicznym i masowym. Nasycenie rynku książkami jest jednak obecnie tak ogromne, że nawet antykwariaty nie są w stanie wchłonąć całości “nadprodukcji”. W konsekwencji spora liczba dzieł trafia na makulaturę, albo wprost do śmieci. Stwarza to oczywiście okazję do odzysku, czym obecnie parają się całe rzesze śmietnikowych nurków (tzw. margines), przeobrażających się na osiedlowych bazarkach w panów sprzedawców (powrót do społeczeństwa), by za chwilę, za uzyskane pieniądze zalać pałę tanim jabolem (znowu margines). U jednego z nich kupiłem jak zwykle za 1 złoty (to stała cena, nie podlegająca negocjacjom) powieść Jana Lewandowskiego. Na pierwszej stronie ktoś pochyłym charakterem pisma nakreślił poprzedniemu właścicielowi dedykację: Wiktorowi starszy znajomy spotkany w Szczyrku na pamiątkę. Podpis nieczytelny. Raczej nie był to autor, choć i takiej ewentualności nie można wykluczyć. Spróbujmy odtworzyć to zdarzenie. Jest rok, dajmy na to 1985, wczesna wiosna, w Szczyrku o tej porze niewielu już turystów, nudnawo, na nartach nie bardzo już można pojeździć, a na piesze wycieczki po górach jeszcze za wcześnie. Dwóch panów – młodszy Wiktor i starszy, nazwijmy go np. Lech, spotyka się na deptaku w Parku Zdrojowym, nawiązuje znajomość. Kto wie, może razem grają w szachy, może chodzą razem na dansingi, w każdym razie rozmawiają ze sobą i zaprzyjaźnią się do tego stopnia, że pod koniec pobytu, kiedy dochodzi do rozstania, wymieniają się “pamiątkami”. Prawdopodobnie panowie nie pochodzą więc z tej samej miejscowości. Lech daje Wiktorowi w prezencie kupioną w kiosku “Ruchu” (trzeciego dnia pobytu, kiedy padał deszcz) książkę, którą przeczytał i uznał za na tyle ciekawą czy cenną, że wartą sprezentowania serdecznemu, nowopoznanemu koledze. Czy Wiktor przeczytał Stawkę na tchórza, czy powieść zawierała jakąś ukrytą dla niego wskazówkę, czy Lech, chciał mu coś w ten sposób zakomunikować, czy jest to sprawa czystego przypadku, czy ich znajomość to była relacja nauczyciel – uczeń? Dlaczego Lech podkreśla w dedykacji swój wiek? To pytania, na które nie znajdziemy odpowiedzi. Pewne jest jedno, przyjacielski związek obu mężczyzn nie wytrzymał próby czasu. Wiktor zapomniał o starszym znajomym i pozbył się książki, wyrzucając ją podczas wiosennych porządków. Albo może było inaczej. Wiktor do śmierci pamiętał o Lechu, ale kiedy odszedł z tego świata, jego dzieci “oczyściły” mieszkanie ze śmieci, których zdziwaczały staruszek nie pozwalał wcześniej ruszać. Każdy z nas jest właścicielem różnych przedmiotów w tym przeciętnie 36,2 książki (średnia krajowa z roku 2003),ale niestety nie mamy wpływu na to, co się z nimi stanie po naszej śmierci. Każdy z nas jest jednak także właścicielem pamięci o swoim życiu i życiu swoich poprzedników. Troszczmy się o jej zachowanie dla przyszłych pokoleń.
Środek tygodnia, godzina 13. Wszyscy porządni obywatele o tej porze dnia uczciwie pracują w swoich fabrykach, firmach i instytucjach. W antykwariacie u pana Krzysia, spotykam Prezesa Klubu MOrd we własnej osobie. Grzebiąc w kartonach, rozmawiamy o spotkaniach klubowych, planach i pomysłach, potem o kryminałach i w ogóle o książkach, na koniec rozmowa schodzi na temat starych pocztówek. Prezes pokazuje mi zdjęcia polskich miast z lat 70-tych i 80-tych, zwracając uwagę na różnego rodzaju budynki (Urzędy Wojewódzkie, Rady Narodowe, itp.), ciągi komunikacyjne, ruch uliczny, autobusy, tramwaje, samochody. Przyglądam się temu przez chwilę i mówię Prezesowi o ludziach uwiecznionych na tych pocztówkach. W dziwacznych strojach, z siatkami zakupów, stoją na przystankach, czekają na zielone światło, by przejść ulicę, śpieszą się do swoich domów, skończyli pracę i marzą o odpoczynku. Przypadkowa decyzja fotografa ocaliła ich nieśmiertelność w spontanicznych gestach rytuału codzienności. To nasi rodzice i dziadkowie, w chwilach swojej młodości. Budynki i autobusy wyglądają może i ciekawie, ale ludzie, ich twarze i grymasy zamyślenia są o wiele bardziej intrygujące. Kim byli, co tego dnia wydarzyło się w ich życiu, skąd i dokąd idą? Przestrzeń jest tu tylko tłem dla teatru życia, który rozgrywa się na naszych oczach. A także w naszej pamięci. Jak powiada Roland Barthes: Obrazy miejsc jakie w sobie przechowujemy, są wynikiem pamięci o pewnych ludziach, których spotkaliśmy.
Powieść Lewandowskiego ocala pamięć nie tyle o czasach minionych, co o ludziach, którzy ją tworzyli. Przejdźmy zatem do kwestii drugiej, a jest nią rola zabójstwa w powieści milicyjnej. Oto bowiem Stawka na tchórza jest przykładem, że można napisać dobry kryminał bez choćby jednego trupa. Osobiście uważam, że najsłabszą stroną gatunku jest wszechobecność mordu, który z wątku fabularnego zamienia się w figurę. Bohaterowie – przestępcy mordują wszystko i wszystkich na lewo i prawo, żona się znudziła, bach ją w przepaść, kochanka nas zdradziła to z siekiery jej, sąsiad jest bogaty, to łup go po łbie, wyda się nasz grzeszek, to trzeba usunąć świadka, można obrobić bank spółdzielczy, ale trzeba zabić strażnika, słowem zawsze znajdzie się jakiś pretekst, żeby kogoś zabić. Jeśli literatura odzwierciedla rzeczywistość, to świat minionej epoki (1945-1989) był czasem zdegenerowanych i odhumanizowanych killerów. Co ciekawe, większość ludzi, którym przyszło żyć wtedy i dziś uważa, że jednak kiedyś było bezpieczniej niż teraz. Wróćmy jednak do tematu. Figura zbrodni w powieści milicyjnej rządzi się swoimi własnymi prawami. Po pierwsze – denat jest zazwyczaj postacią drugoplanową, po drugie, przestępca musi popełnić morderstwo, aby jego postać nie budziła moralnych wątpliwości u odbiorcy (ma być jednoznacznie zły), po trzecie, morderstwo nigdy nie jest przypadkowe, popełnione w afekcie czy złości, jest chłodne, wykalkulowane i przeprowadzone z pełną premedytacją “złego” mordercy, po czwarte, przy opisach zbrodni nie wolno snuć żadnych refleksji o życiu i śmierci człowieka, aby nie odwracać uwagi czytelnika od problemu winy i kary, po piąte, opis zdarzenia mordu powinien ograniczać się tylko do szczegółów czysto technicznych (podejrzany zadał trzy ciosy w klatkę piersiową tępym narzędziem niewiadomego pochodzenia), aby u odbiorcy, złaknionego rozrywki nie budzić uczucia niesmaku, po szóste, zbrodnia nie tylko powinna motywować milicję do działania (akcja-reakcja), ale przede wszystkim dostarczyć jej i czytelnikowi “zagadki”, którą trzeba rozwikłać i wreszcie po siódme, wszelkie działania przestępcy, a więc także morderstwa, muszą dawać organom ścigania ślady umożliwiające prowadzenie śledztwa aż do jego szczęśliwego zakończenia. Jeśli pisarz stosuje te reguły zbyt mechanicznie, jego intryga zawsze staje się płaska i naciągana, a zbrodnia z logicznego punktu widzenia bezsensowna.
Jan Lewandowski pokazuje, że morderstwo nie jest niezbędne do tego, by czytelnicy utożsamiali się z dobrymi milicjantami, a potępiali złych bandziorów. Co więcej, całkowicie wywraca ten schemat i bohaterem czyni “dobrego” bandziora, natomiast milicjanci z jego powieści budzą raczej mieszane uczucia i są typami podejrzanymi! Narrator nawiązuje kontakt z czytelnikiem ponad schematami, odwołując się raczej do inteligencji odbiorcy i chwała mu za to!
Przejdźmy zatem do punktu trzeciego i zarazem ostatniego, jaki chciałem tutaj poruszyć. W związku z powyższym dotyczy on kwestii cenzury. Czy w 1984 roku Urząd Kontroli Widowisk Artystycznych i Wystąpień Publicznych (czy jak tam się to zwało) był już na tyle pobłażliwy, że pozwalał autorom na różne wolty? Czy pan cenzor był nieuważny, czy miał inne sprawy na głowie by czytać jakiś tam pośledni na pierwszy rzut oka kryminałek? A może zła sława komunistycznej cenzury to czczy wymysł i propaganda męczenników spod znaku Solidarności? Proponuję małą zabawę spod znaku RPG – kryminalistyczny ogląd dzieła literackiego uzupełnijmy “cenzorskim”. W powieści Stawka na tchórza, znajdziemy bowiem wiele elementów, które w przeciętnie inteligentnym kontrolerze (a byli to ludzie bardzo inteligentni) powinny wzbudzić wątpliwości, co do ideologicznej orientacji autora. Rozpatrzmy tu najbardziej jaskrawe przypadki.
Autor powieści odmalowuje w czarnych barwach tzw. prowincję, fikcyjne miasto Kaletnica. Jest to oczywiście prosty i czytelny chwyt literacki, prowincja jest tu pewnym mikrokosmosem, który odgrywa rolę alegorii “wielkiego świata”. Nie mamy złudzeń, że opisane zachowania (anty)społeczne mieszkańców Kaletnicy odnoszą się do szerszej zbiorowości. Dyrektorzy zakładów pracy, elity władzy, lekarze, urzędnicy a nawet milicjanci są osobami uwikłanymi w podejrzane układy, moralnie dwuznacznymi, (np. sierżant z miejscowej komendy MO przywłaszcza sobie dowód w sprawie – plik zdjęć pornograficznych, zrobionych przez miejscowego fotografa), skłonnymi do korupcji i uzależnionymi od alkoholu.
Idźmy dalej. Klub sportowy w miasteczku nosi nazwę “Wstań i Walcz”. Tak mogłaby się nazywać podejrzana organizacja wywrotowa, zagrażająca bezpieczeństwu narodowemu, zwłaszcza w kontekście dopiero co odwołanego Stanu Wojennego. Jest to czynnik wysoce podejrzany. Taka nazwa brzmi co najmniej jak nawoływanie do kontrrewolucji! Klub sportowy w kraju demokracji ludowej powinien się nazywać “Płomień”, “Dynamo” albo w najgorszym razie “Tęcza”.
Główna ulica miasteczka nazywa się “Aleja 3 maja”. To już przesada! Wystarczy jeden ruch ołówkiem, skreślamy 3 i piszemy 1, teraz może być. Dociekliwość badawcza, każe nam się jednak zainteresować decyzją autorską. Moja hipoteza brzmi następująco” autor mieszka(ł) w Warszawie na ulicy o tej nazwie, (dla nieobeznanych z topografią stolicy dodam, że jest to mała uliczka przy moście Poniatowskiego, na Powiślu) i czuł sentyment do tego miejsca, albo chciał przemycić jakieś elementy osobiste. Potwierdza to także powieść Czy pani wierzy w UFO?, tu również akcja rozgrywa się częściowo na Powiślu.
Kolejny element, chyba najczęściej pojawiający się w utworze, to defetystyczne opisy codziennych realiów socjalistycznego państwa. Dotyczą one np. problemów z zaopatrzeniem sklepów: Aplikant skierował się wolno do rynku, nieznajomy także ruszył, udając, że po drodze ogląda wystawę sklepu “Samopomocy Chłopskiej”, gdzie leżały rozłożone dwa puste worki po cemencie, ostrze kosiarki oraz zębate koło z przerdzewiałą piastą. Albo szykan społecznych wobec pewnych środowisk: Hrabia żaden zawód, w dodatku dzieci z takiego małżeństwa mogłyby mieć kiedyś problem przy wypełnianiu rubryki ankiety personalnej: “pochodzenie społeczne”. Wiele do życzenia pozostawiają również szeroko omawiane i komentowane przez autora metody pracy milicji obywatelskiej: Komendant wyjaśnił, że kiedy trzeba sprzątać (komendę MO – przyp. mój), zabierają z ulicy czterech albo pięciu najbardziej rozrabiających upitych kaletniczan pozbawionych stałego zawodu i trzymają ich do wytrzeźwienia w piwniczce służącej za areszt. Rano pijacy stają przed propozycją sprzątania zamienialną na rozprawę w kolegium orzekającym. Żaden szanujący się cenzor nie powinien przepuścic takich perełek. Jak widać i na tym odcinku mieliśmy jednak do czynienia z typową PRL-owską fuszerką!
Wymienione przeze mnie uwagi to najbardziej jaskrawe przykłady “złej woli” pisarza, zapewniam jednak, że w tekście powieści uważny czytelnik wyśledzi ich znacznie więcej. Zamiłowanie Lewandowskiego do szczegółów, dobitnie ukazuje aneks, w którym wyliczam wszystkie ciekawsze elementy świata przedstawionego Stawki na tchórza. Na zakończenie, jak zwykle garść cytatów, które zdradzają niewątpliwy talent literacki autora:
– Człowiek zawsze ma dokąd iść – odparł z filozoficzną zadumą, która naszła go po raz pierwszy w życiu – aby tylko mógł chodzić.
Piana coli w szklance opadła z wolna, tworząc na powierzchni płynu bąblaste wiry.
Konstruktorzy hotelu “Pod Uschniętą Sosną” musieli jednak przewidzieć wypadki niezadowolenia gości, gdyż zaopatrzyli drzwi w mechanizm oporopowrotnika nie gorszy niż w haubicach kalibru 122.
Restauracja “Prezydialna”, oświetlona mimo wczesnej pory jarzeniowymi lampami, wyglądała wewnątrz jak dyżurka izby wytrzeźwień o godzinie osiemnastej w dniu wypłaty.
Kłosiewicz nie lubił Aplikanta, ale dopiero teraz uprzytomnił sobie przyczynę niechęci. Ten chuderlawy, żylasty mężczyzna przypominający wyglądem zewnętrznym karykaturę ubogiego studenta z lat Bolesława Prusa promieniał niebezpieczeństwem.
Trudno znaleźć ręcznik, jeżeli go nikt w łazience nie wieszał, pomyślał Skoczylas, ale była to myśl przelotna.
Skoczylas lepiej wytrzymał nerwowy wstrząs, lecz i on doznał dreszczu obmacującego kręgosłup.
Z włączonego telewizora dwa potworki straszyły dzieci na dobranoc, pomrukując przepitymi głosami dowcipy, za które w dzieciństwie Skoczylasa wyrzucano z pokoju.
Prezes Ołdak pragnął powiedzieć coś sensownego, ale nie mógł, gdyż obluzowana sztuczna szczęka ustawiła się w jamie ustnej pod kątem wykluczającym wydanie artykułowanego dźwięku.
Niesamowite bagno, zamiast stwardnieć przy wstąpieniu na grunt nauk ścisłych, otwierało się jeszcze bardziej zachłannie.
Z uszkodzonych koszy na śmiecie drobny deszcz wypłukiwał odpady miejscowej cywilizacji. Kosze, pomalowane na żółto i pomarańczowo, ustawione szpalerem wzdłuż budynku stacyjnego, miały wyobrażać krasnoludki z rozwartymi gębami, na mecenasie sprawiały jednak wrażenie upiorów, które zebrały się o świcie, oczekując żeru złożonego z nielicznych podróżnych opuszczających pocig.
Aneks:
filmy i programy TV: Królowe prerii, Bałwanek płynie do Afryki, Stawka większa niż życie, Czterdziestolatek, Poligon,
gadżety: maszyna do szycia marki Łucznik, metalowa puszka po herbacie Ulung, szczoteczka do zębów Spóldzielni Inwalidów – wzór nr 18, maszynka do golenia Wilkinson
gazety: “Skrzydlata Polska”, “Pamiętnik Pszczelarza”
kosmetyki: dezodorant Brutal, pasta Fluorodent, woda po goleniu Old Spice, płyn do dezynfekcji nóg Tramp, proszek ixi,
książki: Ogniem i mieczem, K. May – Pomarańcze i daktyle, Nowa cywilizacja, II tom Słownika polsko-bułgarskiego, Bajki braci Grimm, Jak hartowała się stal, Owidiusz – Sztuka kochania, Kuchnia polska,
napoje alkoholowe: denaturat, koniak Biskwit, likier, piwo tyskie, wino, wódka czysta, jarzębiak, spolica, orzechówka,
napoje bezalkoholowe: cola, kakao Van Houten,
samochody: fiat 126p, nyska, wołga
zespoły muzyczne: Bitlesi, Tom Jones
Notka o autorze (z okładki):
Jan Lewandowski urodził się 23 lutego 1933 roku w Warszawie. Debiutował w Polskim Radiu (1951) opowiadaniem “Pomyłka”. Dotychczas wydał kilka powieści, między innymi: “Gwiazdy małego orfelonu”, “Każdy czeka na wyrok”, Czy pani wierzy w UFO?”. Interesuje się problemami współczesności, wprowadzając do realiów wątki fantasytczne. Oprócz twórczości literackiej zajmuje się dziennikarstwem – trzykrotnie otrzymał nagridę Klubu Publicystów Społeczno-Prawnych.