Kłodzińska Anna – Zdrajca – Trzecia seta 52

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Zdrajca
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Labirynt
  • Rok wydania: 1984
  • Nakład: 160000
  • Recenzent: Paweł Duński
  • Broń tej serii: Trzecia seta

LINK Recenzja Iwony Mejzy
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

MIŁE TAJEMNICE SYPIALNI TAJSKICH DZIEWCZĄT

„Zdrajca” jest powieścią szpiegowsko-sensacyjną o nachalnym propagandowym charakterze. Kłodzińska demaskuje niskie pobudki i moralny upadek zdrajców PRL, a wszystko to w czasie, gdy gazety piszą o zaocznym procesie pułkownika Kuklińskiego.
W „Zdrajcy” nie występuje postać Szczęsnego (autorka powróci do niej w następnych powieściach), przez co książce wyraźnie brakuje pozytywnego bohatera. Roli tej nie spełnia kapitan Ostrowski – tajemniczy człowiek nikt, o którym nie wiemy nawet, jaki rodzaj służb reprezentuje (SB, kontrwywiad MSW, wojsko?).
Nie ukrywam, że po tę pozycję sięgnąłem nie tylko z sympatii do Anny Kłodzińskiej, ale też z powodu własnych wspomnień z podrózy po Azji. I jeśli o egzotykę chodzi, to nie zawiodłem się – pierwsze sto stron rozgrywa się w Bangkoku, a szczegółowość opisu świadczy o tym, że autorka osobiście odwiedziła to miasto. Czytelnik może się dowiedzieć, kto to jest farang, jak się jeździ samlorem (zwanym też tuk-tukiem), czy ile warty jest bhat; dostajemy również kilka wzmianek na temat tajskiego języka i obyczajów. W ogóle jest to chyba najbardziej „światowa” powieść Kłodzińskiej – oprócz Tajlandii akcja rozgrywa się jeszcze w Rzymie, w Helsinkach i Brukseli.

Książka jest zapisem kariery, upadku i niechlubnego końca Leopolda Owiczaka, średniego szczebla specjalisty od handlu zagranicznego. Nagatywnym bohaterem nie mógł być zresztą ktoś na wyższym stanowisku (autorka portretuje samych dyrektorów-herosów), a pisanie o szpiegach wśród służb mundurowych było w ogóle nie do pomyślenia.
Historia zaczyna się lekko pikantnie. Pewnego dnia w Bangkoku, w salonie masażu nasz bohater poznaje modą Tajkę – Amarę (smukłe, jasnobrązowe ciało, drobne ręce, niewiarygodnie piękne oczy, uroczy uśmiech). Autorka zgrabnie sugeruje, co było dalej, po czym błyskawicznie niestety wraca do głównego wątku. „Piękna Tajka zawładnęła nim w ciągu kilku minut. Gdzieś koło północy nagle otrzeźwiał…”
Okazuje się, że za swoje towarzystwo dziewczyna nie chce pieniędzy, co bardzo schlebia Owiczakowi. „Jak za darmo to mogę nawet i jutro” – odpowiada na propozycję kolejnego spotkania. Romans rozwija się w najlepsze, a wielki sknera jakim jest główny bohater ofiarowuje nawet dziewczynie prezenty – wyniesione z pracy cepeliowskie pamiątki. Sielanka szybko się kończy. Wychodzi na jaw, że za lustrem w sypialni agenci CIA zainstalowali kamerę, po czym niezwłocznie przystąpili do szantażu. Nasz bohater łatwo zgadza się na współpracę, traktując ją jako możliwość dodatkowego zarobku. Za 200 dolarów miesięcznie ma dostarczać CIA informacji o handlu obrabiarkami i ładunkach polskich statków (CIA interesowała się żywo stopniem przygotowania drobnicy do przewozu).
Kłodzińska pozwala nam zajrzeć za kulisy szpiegowskiej roboty. Owiczak po przybraniu pseudonimu Magister Kosma, w nocy odbiera zaszyfrowane sygnały radiowe, a instrukcje i pieniądze są mu dostarczane w pojemniku w kształcie cegły w Lesie Kabackim. Odbiór przesyłki potwierdza robiąc znak kredą na najbliższym drzewie. Dlaczego jest tak skutecznym agentem? Autorka naświetla nam prostą psychologię tej postaci. Owiczak nie działa dla idei, kocha tylko pieniądze i czuje wściekłość do kraju, który płaci mu znacznie mniej niż dostają Amerykanie i Japończycy na podobnych stanowiskach. Z biegiem lat jego chciwość i skąpstwo przybierają wręcz karykaturalne rozmiary. Np. na delegacji w Rzymie chce mu się pić, lecz by oszczędzić na diecie „z gorzkim wstydem” pije wodę z fontanny. A gdy jego żona chce kupić psa odmawia jej mówiąc, że „każde bydle chce żreć a to kosztuje”. Z kolei próba zaproszenia na kolecje teściów spotyka się odmową, gdyż „ich poziom intelektualny jest za niski, po prostu nie pasuje do mojej obecnej sytuacji”. Tajemnicą jest, dlaczego ta para pozostaje razem, spoiwem ich związku nie jest nawet dziecko (Zastanowił się nagle, czy naprawdę kocha swoją córkę? Zrobiło mu się przykro, bo doszedł do wniosku, że właściwie jest mu obojętna ).
Kłodzińska pokazuje sytuacje ekstremalne, i jeśli bohater z założenia ma być łajdakiem to w miarę lektury staje się łajdakiem ostatecznym. I nikt nie może mieć cienia wątpliwości, ani czuć do niego odrobiny sympatii.
Szpiegowski interes kręciłby się pewnie dalej, gdyby nie intuicja przedstawiciela „nieokreślonych organów bezpieczeństwa”. Pewnego dnia Owiczak jest poproszony o wygłoszenie dla młodszych pracowników referatu o wrogiej dywersji. Jest w tym tak przekonujący, że aż wzbudza podejrzenia kapitana, który „przypadkiem” znajduje się na sali. Intuicja starego wygi podpowiada mu, że prelegent nie wierzy w to, co mówi. Wytłumaczenie to tylko na pozór wydaje się infantylne. Stoi jednak za nim znajomość psychologii. Wg teorii dysonansu poznawczego ludzie bywają najbardziej przekonujący właśnie wtedy, kiedy to co mają powiedzieć jest w sprzeczności z ich prawdziwymi postawami i muszą uzasadniać coś, w co sami nie wierzą.

Kłodzińska na 280 stronach „Zdrajcy” z sukcesem udowadnia, jak ciężki jest los szpiega. Żyje w ciągłym strachu, nie mogąc się nawet nacieszyć zarobionymi pieniędzmi bez wzbudzania podejrzeń. Nie szanują go ani swoi, ani obcy. Sam siebie też nie lubi. Co mu zostaje? Chyba tylko wspomnienie kilku chwil z Amarą dawno temu w Bangkoku. Szkoda, że Kłodzińska to nie LeCarre i nie dostrzega nuty tragizmu w swoim bohaterze. Bo jest to przecież smutna historia.


Magister Kosma, czyli tajemnice sypialni tajskich dziewcząt

„Zdrajca” jest przykładem schyłkowych tendencji w powieści milicyjnej, która w okresie stanu wojennego została całkowicie zdominowana przez politykę i wątki szpiegowskie. Bardzo brakuje postaci majora Szczęsnego (czyżby emerytura?).  W zamian głównym przedstawicielem organów jest kapitan Ostrowski – człowiek nikt, o którym nie wiemy nawet jaki rodzaj służb reprezentuje (UB, kontrwywiad MSW?).

Nie ukrywam, po tę pozycję sięgnąłem nie tyle z sympatii do Anny Kłodzińskiej, ile z powodu wciąż żywych wspomnień o egzotycznej Tajlandii.  I jeśli o egzotykę chodzi to nie zawiodłem się – pierwsze sto stron rozgrywa się w Bangkoku, gdzie bohater pracuje jako przedstawiciel centrali handlowej Pantex.  Wydaje się, że autorka osobiście pofatygowała się do tego miasta, ciekawe czy był to świadomy rekonesans, czy plon podróży turystycznej. W tekście znajduje się wiele obco brzmiących nazw, szczegółów topograficznych, jest kilka wzmianek na temat tajskich obyczajów, akapit o języku itp.  W ogólne jest to najbardziej „światowa” książka Kłodzińskiej – oprócz Tajlandii akcja rozgrywa się w Rzymie, w Helsinkach i Brukseli.  Okazję po temu daje praca głównego bohatera – Leopolda Owiczaka, który jako specjalista w handlu zagranicznym ma rzadki w owym czasie przywilej podróżowania po krajach strefy dewizowej.

Książka jest zapisem jego kariery, upadku i niechlubnego końca na szubienicy.  Zaczyna się niewinnie. Pewnego dnia w Bangkoku poznaje modą Tajkę Amarę (smukłe, jasnobrązowe ciało, drobne ręce, niewiarygodnie piękne oczy, uroczy uśmiech).  Za swoje towarzystwo dziewczyna nie chce pieniędzy co bardzo zaskakuje, ale i schlebia Owiczakowi.  „Jak za darmo to mogę nawet i jurto” odpowiada na propozycję dalszych odwiedzin. Romans trwa, a wielki sknera jakim jest główny bohater ofiarowuje nawet dziewczynie prezenty – wyniesione z pracy cepeliowskie pamiątki.

Sielanka kończy się dość szybko. Okazuje się, że za lustrem w sypialni Amary agenci CIA zainstalowali kamerę, a film o jednoznacznie pornograficznym charakterze został następnie wykorzystany do szantażu.  Zresztą Owiczak specjalnie nie protestuje i szybko zgadza się na współpracę, traktując ją jako możliwość dodatkowego zarobku.

Od tego dnia CIA płaci mu 200 dolarów miesięcznie dostając w zamian pasjonujące informacje o handlu obrabiarkami i polskich statkach (CIA interesowała się żywo stopniem przygotowania drobnicy do przewozu).  Agencja nie szczędzi Owiczakowi upokorzeń, a na koniec oszukując go zresztą gdyż obiecane konto w Szwajcarii okazuje się fikcją.

Książka pozwala zajrzeć za kulisy szpiegowskiej roboty. Owiczak po przybraniu pseudonimu Magister Kosma, w nocy odbiera zaszyfrowane sygnały radiowe, a instrukcje i pieniądze są mu dostarczane w pojemniku w kształcie starej cegły w Lesie Kabackim. Odbiór przesyłki potwierdza robiąc znak kredą na najbliższym drzewie.

Dlaczego jest tak skutecznym agentem?  Nie ma przecież w sobie nic z Jamesa Bonda, nie działa ani dla idei, ani dla sławy.  Psychologia tej postaci jest bardzo prosta. Owiczak pracuje tylko dla pieniędzy. Czuje złość i wściekłość bo zarabia mniej niż Amerykanie i Japończycy i postanawia nie być gorszy.  Jego skąpstwo i chciwość przybierają wręcz karykaturalne rozmiary. Np. na delegacji w Rzymie chce mu się pić lecz by oszczędzić na diecie „z gorzkim wstydem” pije wodę z fontanny.  Najbardziej chyba żal jego żony.  Gdy chce kupić psa mąż odmawia jej mówiąc, że „każde bydle chce żreć a to kosztuje”.  Natomiast próba zaproszenia rodziców spotyka się odmową, gdyż „ich poziom intelektualny jest za niski, po prostu nie pasuje do mojej obecnej sytuacji”.  Właściwie nie wiemy dlaczego ta para jest razem, wydaje się że nic ich nie łączy, spoiwem związku nie jest nawet dziecko (Zastanowił się nagle, czy naprawdę kocha swoją córkę? Zrobiło mu się przykro bo doszedł do wniosku że właściwie jest mu obojętna ).  Lubię Kłodzińską bo pokazuje sytuacje ekstremalne, i jeśli bohater ma być łajdakiem to jest łajdakiem ostatecznym by nikt nie miał wątpliwości po czyjej stronie jest racja.

Szpiegowski interes kręcił by się pewnie do dziś gdyby nie przypadek. Pewnego dnia już w Polsce Owiczak wygłasza referat o wrogiej dywersji.  Jest w tym tak dobry i przekonujący, że wzbudza podejrzenia Andrzeja Ostrowskiego, który przypadkiem znajduje się na sali. Intuicja podpowiada mu, że prelegent wcale nie wierzy w to co mówi.  Genialne prawda!

Ciężki jest los szpiega. Ma generalnie przechlapane w domu i w pracy, nie może się nawet nacieszyć zarobionymi pieniędzmi by nie wzbudzić podejrzeń otoczenia.  W dodatku nie szanują go ani swoi, ani obcy.  Sam siebie też nie lubi.  Co mu zostaje? Wspomnienie kilku chwil z Amarą dawno temu w Bangkoku.  Szkoda, że Kłodzińska to nie LeCarre i nie dostrzega tragizmu w swoim bohaterze. A dla mnie jest to bardzo smutna historia.