- Autor: Kakiet Andrzej
- Tytuł: Tory donikąd
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Z jamnikiem
- Rok wydania: 1989
- Nakład: 100000
- Recenzent: Piotr Przymęcki
- Broń tej serii: Trzecia seta
MOLESTOWANY ZDEJMOWAŁ POŃCZOCHĘ W BIEGU
Andrzej Kakiet w swoich kryminałach prezentuje bardzo ciekawy i oryginalny obraz głównego – negatywnego bohatera, pisząc o zdarzeniach dotyczących GO. Używa właśnie takich liter (drukowanych). Myślę, że buduje w ten sposób specyficzny klimat, utwierdzając czytelnika w przekonaniu, że morderca sam siebie traktuje jako osobę wyjątkową i niepowtarzalną.
„Tory Donikąd”, to druga przeczytana przeze mnie książka A. Kakieta (wcześniej „Posłaniec Śmierci). Już na początku widzimy dosyć osobliwą dedykację: „Dla tych, którzy lubią czytać w pociągu” (przepraszam, jeśli coś pokręciłem, ale książkę akurat czyta moja mama i nie mam możliwości dokładnego sprawdzenia).
Treść traktuje o pewnym „NIM”, który morduje w pociągach nieprzeciętne w jego mniemaniu kobiety; jest to wynikiem jakichś urazów z okresu, gdy był on w harcerstwie (prawdopodobnie był molestowany przez starszą kobietę). Najpierw jest rozmowa, jakiś rodzaj flirtu, potem jej wyjście do ubikacji, dalszych rzeczy można się domyślić, a i ja nie będę zdradzać finałów tych spotkań. Pociągi są oczywiście starannie dobierane, jeśli chodzi przede wszystkim o ich „napełnienie”, jak i trasy. Najbardziej jednak zaskakującym momentem jest, kiedy czytelnik rozpoznaje mordercę w …
Zaskakującym jest fakt, jak wiele szczęścia ma ON i jak sprzyjają MU okoliczności do działania: „ON uśmiechnął się lekko. Nie zdejmując pończochy pobiegł korytarzem. Zwolnił jednak po kilku krokach. Po co biec!? Nikogo nie było. Aż dziwne, że nikt nie słyszał! – przemknęło MU przez głowę. Na szczęście… Jednak to dobrze, że galeryjka jest specjalnie wyciszana…”
Tym bardziej więc widoczna jest determinacja stróżów prawa, którzy używają nadludzkich zdolności, aby dorwać złoczyńcę. Andrzej Kakiet używa bardzo ciekawego i obrazowego języka, opisując momenty walk i pościgów: „Huk pociągu dopiero teraz zaczął do mnie dochodzić! Od momentu, kiedy popędziłem za NIM, jakbym nie widział i nie słyszał nic, przepełniony chęcią dopadnięcia… Tylko ON się liczył, a obok płynęły jakieś oderwane sceny niczym zmontowana przez szaleńca taśma filmowa, puszczona do tego od tyłu… Niesamowite…”.
Jak najbardziej polecam sięgnięcie do tej lektury – narastające emocje zapewne nie pozwolą prędko odłożyć jej na półkę, no może dopiero po ostatniej stronie… chociaż niekoniecznie…